Dłoń mężczyzny leniwym ruchem skierowała się w stronę miejsca, które jeszcze kilka godzin temu było zajęte przez piękną brunetkę. Otworzył swe czekoladowe oczy, lecz zastał jedynie pustkę. Usilnie liczył, że kobietę zostanie w kuchni, lecz list pozostawiony obok łóżka szybko wyprowadził go ze sfery marzeń. Otworzył go niepewnie, jakby chcąc przygotować się na wszystko, co tylko było w czarnym scenariuszu, przetarł swe zaspane powieki i zaczął czytać z zapartym tchem.
"Kochany Voceras,
Postanowiłam pozostawić po sobie te kilka słów, by jeszcze raz wyrazić moje podziękowania. Wczorajszym wieczorem przywróciłeś mi wiarę w ludzi, bezinteresowność. Jestem pewna, że mieć takiego przyjaciela to ogromny zaszczyt. Nigdy nie śmiałabym prosić Cię o cokolwiek, pragnę tylko, byś potraktował moje wczorajsze słowa poważnie. Zasługujesz na coś lepszego, jesteś dobrym człowiekiem, musisz tylko w to uwierzyć. Będę codziennie modlić się za Ciebie, dziękuję.
Ps : Pieniądze przekaż na jakiś szczytny cel, innym przydadzą się bardziej niż mnie.
Cassidy. "
Starał się zaakceptować słowa kobiety ze spokojem, w końcu wiedział, że tak musiało być, lecz jego serce wypełniła nieznośna pustka. Szczerze polubił tą drobną istotę. Od dawna przy nikim nie czuł się tak swobodnie. Zupełnie tak, jakby świat cofnął go do czasu przed chorobą ukochanej, gdy mógł wszystko, miał mnóstwo przyjaciół, był po prostu szczęśliwy. Czy jednak to było racjonalne podejście? Nie zaprzątał sobie tym głowy. Był świadomy swoich czynów, pragnień. W życiu nigdy niczego nie żałował, cokolwiek by to nie było. Spotkania Cassi nie żałował podwójnie. Możnaby wysnuć wniosek, że był człowiekiem nikczemnym, wręcz niewdzięcznym. On jednak był najzwyczajniej w świecie samotny. Szanował wszystko, co podarował mu los, kochał swoją narzeczoną, lecz ostatnimi czasu wciąż nie potrafił wyrzucić ze swojego umysłu tego okropnego poczucia beznadziei. Podjął jednak decyzję o odpowiednim zagospodarowaniu słonecznego dnia. Było pięknie, więc musiał wykorzystać ten czas w dobry sposób. Ubrał kremowe jeansy, białą koszulę i czarną marynarkę. Niby standard, lecz na nim wszystko wyglądało obłędnie. Nawet w czasie pobytu w szpitalu musiał wykonywać choć proste ćwiczenia. "Chcę jeździć autem, a nie dźwigiem" - zwykł mówić. Jego dzisiejsze śniadanie także posiadało zdrowy charakter. Kanapki ze zbożowego chleba z pomidorem, a do tego szklanka mleka i koktajl o podejrzanym składzie oraz okropnym smaku szybko wylądowały w jego żołądku. Gotowy do wyjścia był już pół godziny po przebudzeniu. Z sypialni zabrał trzy rzeczy: teczkę z dokumentami, telefon komórkowy, a także pieniądze przeznaczone dla Cassi. Właśnie te trzy rzeczy miał nadać charakter przewodni dzisiejszemu dniu mężczyzny. Zajął miejsce w czerwonym Lamborghini i jako cel pierwszej 'wędrówki' obrał lokalny kościół. Był on niedaleko, więc 10 minut później był już na miejscu. Wszedł do środka z pokorą i zadumą. Przyjeżdżał w to miejsce bardzo często, gdy jego życie zaczęło się komplikować. Siadał w pierwszej ławce i po prostu rozmawiał z Bogiem. Od zawsze był człowiekiem głęboko wierzącym, choć do wzoru chrześcijanina brakowało mu bardzo wiele. Dzisiejszego dnia pomodlił się za Cassidy. Pragnął poprosić Najwyższego o opiekę nad kobietą, siłę dla niej. Była w końcu tak drobna, tak krucha, potrzebowała wsparcia. Przed wyjściem z kościoła wykonał jeszcze jeden, ale bardzo ważny gest. Całe 5 tyś przeznaczone dla kobiety wrzucił do skarbony. Spełnił jej życzenie, nie mógł uczynić inaczej.
Na zewnątrz znów odetchnął świeżym, wiosennym powietrzem. "Idealny dzień na wizytę u Królewskich" - stwierdził z zadowoleniem. Powoli ruszył w stronę stadionu Realu Madrid, chcąc po drodze nacieszyć się słonecznymi widokami. Nie spieszyło mu się w końcu, miał wolnego czasu aż w nadmiarze. Pod świątynią futbolu zaparkował kilkanaście minut później. Zabrał ze sobą wszystkie potrzebne dokumenty, by już po chwili stać pod gabinetem prezesa. Na korytarzu kłębiło się sporo ludzi, lecz mu to wcale nie przeszkadzało. Z pokorą czekał na przyjęcie. W końcu po krótkim czasie drzwi gabinetu uchyliły się, a z ich środka wyłonił się radosny, starszy mężczyzna.
- Zapraszam cię, Cristiano. - Wpuścił piłkarza do środka, a następnie wskazał mu miejsce na przeciw siebie po drugiej stronie biurka. - Więc co cię do mnie sprowadza? Przez telefon mówiłeś, że to bardzo ważne - mruknął, natychmiast przechodząc do konkretów. Był taki od zawsze. Nienawidził marnować czasu, bo w końcu czas to pieniądz, a pieniędzy nigdy nie za wiele.
- Wiesz, ostatnio myślałem dużo i postanowiłem iść w psychologię sportu i tu zaczyna się problem, bo potrzebuję stażu z profesjonalną drużyną sportową. No i pomyślałem o Realu, bo gdzie znajdę lepszy klub? - Przedstawił swoje postulaty z uśmiechem na ustach. Był tak podekscytowany wizją powrotu do piłki, o niczym więcej nie marzył. Perez jednak szybko zmieszał jego plany z błotem.
- Cristiano, bardzo chętnie nawiązalibyśmy z tobą współpracę, ale w tym momencie mamy zbyt duży personel. Sam rozumiesz, gdzie za dużo pomysłów i przekonań tam wychodzi bagno, a nie dyscyplina. W tym roku i tak gramy poniżej naszej średniej, nie mogę ryzykować na razie. Może w najbliższym czasie, ale teraz naprawdę nie znajdziemy dla ciebie żadnego stanowiska - wyjaśnił ze stoickim spokojem, biorąc łyk świeżej kawki.
- Nie no, jasne, że rozumiem - odparł pod nosem. - Dobra, to ja dziękuję za wysłuchanie i pójdę już, bo na pewno jesteś zajęty - dodał jeszcze, wstając z miejsca. Uścisnął dłoń prezesowi i z naburmuszoną miną ruszył w stronę drzwi.
- Przepraszam, to naprawdę nie moja wina. Jakby co odezwiemy się do ciebie - padło jeszcze z ust jego byłego pracodawcy.
- Będę czekał na jakieś wiadomości - rzucił z udawanym entuzjazmem, lecz na korytarzu smutek wygrał z wszystkimi innymi emocjami. Teraz, gdy w końcu czuł się dobrze i mógł powrócić do sportu, życie znów wywinęło mu niezły numer. Był już pewien, że dzisiejszy dzień spędzi przed tv z kubłem lodów w ręku. Nie miał zamiaru wychodzić do ludzi i znosić ich szczęścia. Dziś jego jedynym pragnieniem był sen i zapomnieniem. Postanowił jeszcze tylko przywitać się z kolegami z drużyny. Podreptał na murawę, gdzie Królewscy toczyli zacięty mecz między sobą. Zauważyli go niemal od razu. Wszyscy otoczyli mężczyznę, rzucając mu się w ramiona. Niby dorośli mężczyźni, lecz nie wstydzili się swoich uczuć.
- Co u ciebie? Jak zdrowie? - zaczął Iker, stosując swój zwyczajowy zestaw pytań.
- Całkiem dobrze, choć ostatnio plecy mnie bolą, więc jeśli pragniesz mi pomóc to samochód czeka cały w błocie pod moim domem - odparł żartem, chcąc rozluźnić grobową atmosferę.
- Jeśli namówisz Megan do ubrania bikini i dopingu to mogę umyć ten złom nawet językiem - wypalił rozpromieniony jak zwykle Pepe.
- Ej, mówisz o mojej narzeczonej, więc uważaj na słowa! - Udał obrażonego, krzyżując ręce na piersi. Długo jednak nie wytrzymał. Roześmiał się wesoło, a razem z nim reszta dotąd ponurej drużyny. - A ten facet kim jest? - zmienił temat, wskazując palcem mężczyznę stojącego obok Carlo. Było on dość młody, lecz na piłkarza zdecydowanie za stary. Miał na sobie sportowy strój i zdecydowanie nie przypominał kibica. Od razu zwrócił uwagę Portugalczyka.
- Na imię ma Marco, ale my go nazywamy Hannibal - rzucił nad wyraz poważny Pepe. Dawno taki nie był, to nie zwiatowało nic pozytywnego.
- Perez zatrudnił go jako nowego wicetrenera. Podobno mamy straszne braki kadrowe, a szykują się trudne mecze, więc wzięli takiego skurwysyna, który myśli, że może wszystko i oczywiście zero dyskusji, bo pojadą po premii - wyjaśnił Iker, spoglądając w stronę Marco wręcz z odrazą.
- Ale to nie koniec, ten sadysta nawet nie zna zasad piłki. Jest prawnikiem, czaisz? - swoje dopowiedział Gareth.
- Taa, i dziwnym trafem niedługo bierze ślub z córką sponsora - podsumował Marcelo, dodając wiele znaczące prychnięcie.
- Czyli, że czekaj.. macie braki kadrowe? - Wciąż nie był w stanie ogarnąć słów, które usłyszał.
- No przecież ci mówię, jełopie. - Przewrócił oczami sam nad wyraz delikatny Kepler.
- Dobra, ja będę się zbierał. Muszę jeszcze załatwić kilka rzeczy, a wy na pewno macie dużo zagrań do przećwiczenia - rzucił cichym tonem, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza stadionem. Wcześniej był wściekły, teraz jednak jego stan sięgał apogeum złości. Uścisnął jeszcze tylko dłonie zdziwionym jego zachowaniem Królewskim i czym prędzej pognał do tunelu. Spokojny oddech było mu dane wziąć dopiero w aucie. Dłonie trzęsły mu się niczym galareta, lecz zmysły były w jeszcze gorszym stanie.
- Kur**! - Uderzył pięścią w kierownicę, czego natychmiast pożałował. Przemoc niczego nie rozwiązuje, powiadają. W przypadku mężczyzny było wręcz gorzej, przemoc wobec czegokolwiek bodziła jedynie w niego. Życiowy pechowiec, możnaby rzec. Na filozoficzne przemyślenia nie miał jednak czasu i energii. Z kieszeni wydobył telefon, by już po chwili czekać z utęsknieniem, aby usłyszeć głos ukochanej.
- Megan, skarbie! - wypalił rozpromieniony, gdy tylko dziewczyna podniosła słuchawkę. Jej dobre słowo - zdecydowanie tego teraz potrzebował.
- Cristiano, miło cię w końcu usłyszeć - odparła z czułością. - W domu wszystko w porządku? Dajesz sobie jakoś radę?
- Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku - mruknął bez przekonania. - Ale dość o mnie. Jak tam spotkanie z prezydentem? - automatycznie zmienił temat. Nie chciał smucić miłości swego życia, nie potrafił.
- Ej, słyszę przecież, że coś ukrywasz. Kochanie, masz mi natychmiast wszystko odpowiedzieć i koniec kropka - zażądała natychmiast.
- Megi, ale to naprawdę nic takiego. Pomówmy o tobie, skarbie..
- Cristiano, mów - warknęła, wciąż pozostając przy swoim stanowisku. Od zawsze była niezwykle uparta. Zapewne dlatego też była świetną dziennikarką. Potrafiła złamać każdego, a politycy wręcz nienawidzili odpowiadać na jej inteligentne i niezwykle trafne pytania.
- Byłem u Pereza i chciałem go prosić o jakieś stanowisko, ale okazało się, że mają braki kadrowe i cóż, znów masz narzeczonego bezrobotnego. - Swoje słowa podsumował uśmiechem. Był on jednak oznaką goryczy, aniżeli radości. Do tej drugiej nie miał żadnych podstaw.
- Na pewno znajdą coś dla ciebie, w końcu wiedzą, że ten klub to dla ciebie całe życie. Tylko misiu, musisz na siebie uważać, błagam.
- Spokojnie, Megi. Nie podjadam słodyczy, wieczorem umyłem ząbki i nawet szybciej poszedłem spać. Umiem o siebie zadbać, uwierz. - Zaśmiał się, a narzeczona wraz z nim.
- No dobrze, to ja uciekam na konferencję w sprawie Ukrainy, bo mamy straszny młyn, a ty jedź do domu i dużo odpoczywaj. Będę o tobie myśleć, kocham cię, mój książę - rzuciła w pośpiechu, by następnie wyłączyć się, nie czekając nawet na odpowiedź ukochanego.
- Też cię kocham - powiedział już sam do siebie, z nostalgią wpatrując się w widok przed swymi oczami.
*
Szła ulicami powoli układającego się do snu miasta. Było już ciemno, lecz nie na tyle, by mogła uniknąć spojrzeń wścibskiej ludności. Tak, wyglądała fatalnie. Miała na sobie podartą, czerwoną sukienkę, bluzę z kapturem i w sumie tu nastąpił koniec stanu jej garderoby. Szpilki wyrzuciła do pierwszego spotkanego kontenera, stwierdzając, iż bez nich dojdzie szybciej i zdecydowanie z mniejszym bólem. Po jej policzkach spływała krew, która swoją intensywnością wciąż zmuszała jej myśli do oscylacji wokół dzisiejszego poranka. Nie była w stanie zapomnieć, ba, choćby myśleć w sposób logiczny. Strach przesłaniał jej rozsądek, wygrał z wszystkimi pozytywnymi rozkazami mózgu. W końcu po jakimś czasie dostrzegła ławkę. Nie była zadbana, ale dawała jej szansę wytchnienia. Sił miała już coraz mniej, a rany bolały coraz intensywniej. Zajęła miejsce na skraju siedziska, odtwarzając w swym umyśle tragiczne wydarzenia.
Godzina 7:00. Możnaby rzec, że dla dużej części populacji to jeszcze środek nocy, zwłaszcza w sobotę. Ona jednak znów musiała stawić się w znienawidzonej pracy. Weszła do nawet jak na te godziny spokojnego klubu, mając zamiar przecisnąć się cichutko i zjeść coś z Margaret na zapleczu. Szybko jednak dopadł ją szef - postawny Hiszpan z miną aspirującą do konkursu na sobowtóra Hitlera. Nakazał kobiecie zajęcie miejsca na olbrzymiej kanapie obok siebie i natychmiast przeszedł do konkretów.
- O której się wraca?! - wydarł się na cały głos.
- Klient prosił, żebym została, więc zostałam. Sam kazałeś mi spełnić wszystkie jego próby - wyjaśniła, wzrok skupiając na podłodze pod swoimi stopami. Bała się jego wyrazu twarzy, najzwyczajniej w świecie bała.
- No kazałem - przyznał niechętnie. - Tym razem ci daruję, masz szczęście. A teraz pieniądze, pieniądze, złotko - zażądał z uśmiechem na ustach. No tak, fortuna była jego ojcem, zbawicielem i nawet duchem świętym.
- Nie mam - odparła prawie szeptem.
- Co przepraszam?! - Wstał z miejsca, mocno zaciskając swoją pięść. Stanął nad kobietą, sprawiając, że morze łez mimowolnie wypełniło jej oczy.
- Nie mam pieniędzy, nie mogłam ich wziąć od niego. To dobry człowiek, nie byłam w stanie - powtórzyła, z przerażeniem spoglądając w oczy Hiszpana. Szybko tego pożałowała. Ta wściekłość, ten okropny stan bił od niego na kilometr.
- Trzeba było zostać zakonnicą, a nie dziwką, jeśli chciałaś szerzyć miłosierdzie! - wykrzyczał, uderzając ją po raz pierwszy. A potem drugi, trzeci, czwarty.. koszmar zdawał się nie mieć końca.
NIE! Nie była w stanie dłużej o tym myśleć. Niebo było już zupełnie czarne, musiała znaleźć jakieś schronienie. Logicznym było, że o powrocie do 'domu' nie ma nawet mowy. W głowie miała tylko jeden plan. Czyżby samobójczy? Była bliska takiego stwierdzenia, lecz brak pieniądzy, zmęczenie i ten okropny ból, to wszystko sprawiało, że nie miała wyjścia. Wolnym krokiem skierowała się w stronę domostwa, które już dobrze znała. Miejsca, które wydawało się jej prawdziwą utopią. Tylko czy było tam dla niej miejsce? Kilka chwil później była na miejscu. Ból był coraz mocniejszy, jakby chciał rozerwać ją od środka. Ostatnim sił nacisnęła domofon. Dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, ale w końcu ujrzała właściciela. Wyszedł do niej ubrany tak elegancko, tak pięknie. Był jeszcze cudowniejszy niż poprzednio.
- Cassi? Co tutaj robisz? - Natychmiast otworzył przed nią furtkę. Dopiero teraz ujrzał jej rany, podarte ubrania. Zamglone oczy, które wręcz błagały o ratunek.
- Proszę, pomóż mi - wyszeptała, czując, że świat wokół niej zaczyna niebezpiecznie wirować. Upadła wprost w jego silne ramiona, z trudnością łapiąc oddech. Więcej już nie pamiętała, straciła przytomność.
"Kochany Voceras,
Postanowiłam pozostawić po sobie te kilka słów, by jeszcze raz wyrazić moje podziękowania. Wczorajszym wieczorem przywróciłeś mi wiarę w ludzi, bezinteresowność. Jestem pewna, że mieć takiego przyjaciela to ogromny zaszczyt. Nigdy nie śmiałabym prosić Cię o cokolwiek, pragnę tylko, byś potraktował moje wczorajsze słowa poważnie. Zasługujesz na coś lepszego, jesteś dobrym człowiekiem, musisz tylko w to uwierzyć. Będę codziennie modlić się za Ciebie, dziękuję.
Ps : Pieniądze przekaż na jakiś szczytny cel, innym przydadzą się bardziej niż mnie.
Cassidy. "
Starał się zaakceptować słowa kobiety ze spokojem, w końcu wiedział, że tak musiało być, lecz jego serce wypełniła nieznośna pustka. Szczerze polubił tą drobną istotę. Od dawna przy nikim nie czuł się tak swobodnie. Zupełnie tak, jakby świat cofnął go do czasu przed chorobą ukochanej, gdy mógł wszystko, miał mnóstwo przyjaciół, był po prostu szczęśliwy. Czy jednak to było racjonalne podejście? Nie zaprzątał sobie tym głowy. Był świadomy swoich czynów, pragnień. W życiu nigdy niczego nie żałował, cokolwiek by to nie było. Spotkania Cassi nie żałował podwójnie. Możnaby wysnuć wniosek, że był człowiekiem nikczemnym, wręcz niewdzięcznym. On jednak był najzwyczajniej w świecie samotny. Szanował wszystko, co podarował mu los, kochał swoją narzeczoną, lecz ostatnimi czasu wciąż nie potrafił wyrzucić ze swojego umysłu tego okropnego poczucia beznadziei. Podjął jednak decyzję o odpowiednim zagospodarowaniu słonecznego dnia. Było pięknie, więc musiał wykorzystać ten czas w dobry sposób. Ubrał kremowe jeansy, białą koszulę i czarną marynarkę. Niby standard, lecz na nim wszystko wyglądało obłędnie. Nawet w czasie pobytu w szpitalu musiał wykonywać choć proste ćwiczenia. "Chcę jeździć autem, a nie dźwigiem" - zwykł mówić. Jego dzisiejsze śniadanie także posiadało zdrowy charakter. Kanapki ze zbożowego chleba z pomidorem, a do tego szklanka mleka i koktajl o podejrzanym składzie oraz okropnym smaku szybko wylądowały w jego żołądku. Gotowy do wyjścia był już pół godziny po przebudzeniu. Z sypialni zabrał trzy rzeczy: teczkę z dokumentami, telefon komórkowy, a także pieniądze przeznaczone dla Cassi. Właśnie te trzy rzeczy miał nadać charakter przewodni dzisiejszemu dniu mężczyzny. Zajął miejsce w czerwonym Lamborghini i jako cel pierwszej 'wędrówki' obrał lokalny kościół. Był on niedaleko, więc 10 minut później był już na miejscu. Wszedł do środka z pokorą i zadumą. Przyjeżdżał w to miejsce bardzo często, gdy jego życie zaczęło się komplikować. Siadał w pierwszej ławce i po prostu rozmawiał z Bogiem. Od zawsze był człowiekiem głęboko wierzącym, choć do wzoru chrześcijanina brakowało mu bardzo wiele. Dzisiejszego dnia pomodlił się za Cassidy. Pragnął poprosić Najwyższego o opiekę nad kobietą, siłę dla niej. Była w końcu tak drobna, tak krucha, potrzebowała wsparcia. Przed wyjściem z kościoła wykonał jeszcze jeden, ale bardzo ważny gest. Całe 5 tyś przeznaczone dla kobiety wrzucił do skarbony. Spełnił jej życzenie, nie mógł uczynić inaczej.
Na zewnątrz znów odetchnął świeżym, wiosennym powietrzem. "Idealny dzień na wizytę u Królewskich" - stwierdził z zadowoleniem. Powoli ruszył w stronę stadionu Realu Madrid, chcąc po drodze nacieszyć się słonecznymi widokami. Nie spieszyło mu się w końcu, miał wolnego czasu aż w nadmiarze. Pod świątynią futbolu zaparkował kilkanaście minut później. Zabrał ze sobą wszystkie potrzebne dokumenty, by już po chwili stać pod gabinetem prezesa. Na korytarzu kłębiło się sporo ludzi, lecz mu to wcale nie przeszkadzało. Z pokorą czekał na przyjęcie. W końcu po krótkim czasie drzwi gabinetu uchyliły się, a z ich środka wyłonił się radosny, starszy mężczyzna.
- Zapraszam cię, Cristiano. - Wpuścił piłkarza do środka, a następnie wskazał mu miejsce na przeciw siebie po drugiej stronie biurka. - Więc co cię do mnie sprowadza? Przez telefon mówiłeś, że to bardzo ważne - mruknął, natychmiast przechodząc do konkretów. Był taki od zawsze. Nienawidził marnować czasu, bo w końcu czas to pieniądz, a pieniędzy nigdy nie za wiele.
- Wiesz, ostatnio myślałem dużo i postanowiłem iść w psychologię sportu i tu zaczyna się problem, bo potrzebuję stażu z profesjonalną drużyną sportową. No i pomyślałem o Realu, bo gdzie znajdę lepszy klub? - Przedstawił swoje postulaty z uśmiechem na ustach. Był tak podekscytowany wizją powrotu do piłki, o niczym więcej nie marzył. Perez jednak szybko zmieszał jego plany z błotem.
- Cristiano, bardzo chętnie nawiązalibyśmy z tobą współpracę, ale w tym momencie mamy zbyt duży personel. Sam rozumiesz, gdzie za dużo pomysłów i przekonań tam wychodzi bagno, a nie dyscyplina. W tym roku i tak gramy poniżej naszej średniej, nie mogę ryzykować na razie. Może w najbliższym czasie, ale teraz naprawdę nie znajdziemy dla ciebie żadnego stanowiska - wyjaśnił ze stoickim spokojem, biorąc łyk świeżej kawki.
- Nie no, jasne, że rozumiem - odparł pod nosem. - Dobra, to ja dziękuję za wysłuchanie i pójdę już, bo na pewno jesteś zajęty - dodał jeszcze, wstając z miejsca. Uścisnął dłoń prezesowi i z naburmuszoną miną ruszył w stronę drzwi.
- Przepraszam, to naprawdę nie moja wina. Jakby co odezwiemy się do ciebie - padło jeszcze z ust jego byłego pracodawcy.
- Będę czekał na jakieś wiadomości - rzucił z udawanym entuzjazmem, lecz na korytarzu smutek wygrał z wszystkimi innymi emocjami. Teraz, gdy w końcu czuł się dobrze i mógł powrócić do sportu, życie znów wywinęło mu niezły numer. Był już pewien, że dzisiejszy dzień spędzi przed tv z kubłem lodów w ręku. Nie miał zamiaru wychodzić do ludzi i znosić ich szczęścia. Dziś jego jedynym pragnieniem był sen i zapomnieniem. Postanowił jeszcze tylko przywitać się z kolegami z drużyny. Podreptał na murawę, gdzie Królewscy toczyli zacięty mecz między sobą. Zauważyli go niemal od razu. Wszyscy otoczyli mężczyznę, rzucając mu się w ramiona. Niby dorośli mężczyźni, lecz nie wstydzili się swoich uczuć.
- Co u ciebie? Jak zdrowie? - zaczął Iker, stosując swój zwyczajowy zestaw pytań.
- Całkiem dobrze, choć ostatnio plecy mnie bolą, więc jeśli pragniesz mi pomóc to samochód czeka cały w błocie pod moim domem - odparł żartem, chcąc rozluźnić grobową atmosferę.
- Jeśli namówisz Megan do ubrania bikini i dopingu to mogę umyć ten złom nawet językiem - wypalił rozpromieniony jak zwykle Pepe.
- Ej, mówisz o mojej narzeczonej, więc uważaj na słowa! - Udał obrażonego, krzyżując ręce na piersi. Długo jednak nie wytrzymał. Roześmiał się wesoło, a razem z nim reszta dotąd ponurej drużyny. - A ten facet kim jest? - zmienił temat, wskazując palcem mężczyznę stojącego obok Carlo. Było on dość młody, lecz na piłkarza zdecydowanie za stary. Miał na sobie sportowy strój i zdecydowanie nie przypominał kibica. Od razu zwrócił uwagę Portugalczyka.
- Na imię ma Marco, ale my go nazywamy Hannibal - rzucił nad wyraz poważny Pepe. Dawno taki nie był, to nie zwiatowało nic pozytywnego.
- Perez zatrudnił go jako nowego wicetrenera. Podobno mamy straszne braki kadrowe, a szykują się trudne mecze, więc wzięli takiego skurwysyna, który myśli, że może wszystko i oczywiście zero dyskusji, bo pojadą po premii - wyjaśnił Iker, spoglądając w stronę Marco wręcz z odrazą.
- Ale to nie koniec, ten sadysta nawet nie zna zasad piłki. Jest prawnikiem, czaisz? - swoje dopowiedział Gareth.
- Taa, i dziwnym trafem niedługo bierze ślub z córką sponsora - podsumował Marcelo, dodając wiele znaczące prychnięcie.
- Czyli, że czekaj.. macie braki kadrowe? - Wciąż nie był w stanie ogarnąć słów, które usłyszał.
- No przecież ci mówię, jełopie. - Przewrócił oczami sam nad wyraz delikatny Kepler.
- Dobra, ja będę się zbierał. Muszę jeszcze załatwić kilka rzeczy, a wy na pewno macie dużo zagrań do przećwiczenia - rzucił cichym tonem, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza stadionem. Wcześniej był wściekły, teraz jednak jego stan sięgał apogeum złości. Uścisnął jeszcze tylko dłonie zdziwionym jego zachowaniem Królewskim i czym prędzej pognał do tunelu. Spokojny oddech było mu dane wziąć dopiero w aucie. Dłonie trzęsły mu się niczym galareta, lecz zmysły były w jeszcze gorszym stanie.
- Kur**! - Uderzył pięścią w kierownicę, czego natychmiast pożałował. Przemoc niczego nie rozwiązuje, powiadają. W przypadku mężczyzny było wręcz gorzej, przemoc wobec czegokolwiek bodziła jedynie w niego. Życiowy pechowiec, możnaby rzec. Na filozoficzne przemyślenia nie miał jednak czasu i energii. Z kieszeni wydobył telefon, by już po chwili czekać z utęsknieniem, aby usłyszeć głos ukochanej.
- Megan, skarbie! - wypalił rozpromieniony, gdy tylko dziewczyna podniosła słuchawkę. Jej dobre słowo - zdecydowanie tego teraz potrzebował.
- Cristiano, miło cię w końcu usłyszeć - odparła z czułością. - W domu wszystko w porządku? Dajesz sobie jakoś radę?
- Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku - mruknął bez przekonania. - Ale dość o mnie. Jak tam spotkanie z prezydentem? - automatycznie zmienił temat. Nie chciał smucić miłości swego życia, nie potrafił.
- Ej, słyszę przecież, że coś ukrywasz. Kochanie, masz mi natychmiast wszystko odpowiedzieć i koniec kropka - zażądała natychmiast.
- Megi, ale to naprawdę nic takiego. Pomówmy o tobie, skarbie..
- Cristiano, mów - warknęła, wciąż pozostając przy swoim stanowisku. Od zawsze była niezwykle uparta. Zapewne dlatego też była świetną dziennikarką. Potrafiła złamać każdego, a politycy wręcz nienawidzili odpowiadać na jej inteligentne i niezwykle trafne pytania.
- Byłem u Pereza i chciałem go prosić o jakieś stanowisko, ale okazało się, że mają braki kadrowe i cóż, znów masz narzeczonego bezrobotnego. - Swoje słowa podsumował uśmiechem. Był on jednak oznaką goryczy, aniżeli radości. Do tej drugiej nie miał żadnych podstaw.
- Na pewno znajdą coś dla ciebie, w końcu wiedzą, że ten klub to dla ciebie całe życie. Tylko misiu, musisz na siebie uważać, błagam.
- Spokojnie, Megi. Nie podjadam słodyczy, wieczorem umyłem ząbki i nawet szybciej poszedłem spać. Umiem o siebie zadbać, uwierz. - Zaśmiał się, a narzeczona wraz z nim.
- No dobrze, to ja uciekam na konferencję w sprawie Ukrainy, bo mamy straszny młyn, a ty jedź do domu i dużo odpoczywaj. Będę o tobie myśleć, kocham cię, mój książę - rzuciła w pośpiechu, by następnie wyłączyć się, nie czekając nawet na odpowiedź ukochanego.
- Też cię kocham - powiedział już sam do siebie, z nostalgią wpatrując się w widok przed swymi oczami.
*
Szła ulicami powoli układającego się do snu miasta. Było już ciemno, lecz nie na tyle, by mogła uniknąć spojrzeń wścibskiej ludności. Tak, wyglądała fatalnie. Miała na sobie podartą, czerwoną sukienkę, bluzę z kapturem i w sumie tu nastąpił koniec stanu jej garderoby. Szpilki wyrzuciła do pierwszego spotkanego kontenera, stwierdzając, iż bez nich dojdzie szybciej i zdecydowanie z mniejszym bólem. Po jej policzkach spływała krew, która swoją intensywnością wciąż zmuszała jej myśli do oscylacji wokół dzisiejszego poranka. Nie była w stanie zapomnieć, ba, choćby myśleć w sposób logiczny. Strach przesłaniał jej rozsądek, wygrał z wszystkimi pozytywnymi rozkazami mózgu. W końcu po jakimś czasie dostrzegła ławkę. Nie była zadbana, ale dawała jej szansę wytchnienia. Sił miała już coraz mniej, a rany bolały coraz intensywniej. Zajęła miejsce na skraju siedziska, odtwarzając w swym umyśle tragiczne wydarzenia.
Godzina 7:00. Możnaby rzec, że dla dużej części populacji to jeszcze środek nocy, zwłaszcza w sobotę. Ona jednak znów musiała stawić się w znienawidzonej pracy. Weszła do nawet jak na te godziny spokojnego klubu, mając zamiar przecisnąć się cichutko i zjeść coś z Margaret na zapleczu. Szybko jednak dopadł ją szef - postawny Hiszpan z miną aspirującą do konkursu na sobowtóra Hitlera. Nakazał kobiecie zajęcie miejsca na olbrzymiej kanapie obok siebie i natychmiast przeszedł do konkretów.
- O której się wraca?! - wydarł się na cały głos.
- Klient prosił, żebym została, więc zostałam. Sam kazałeś mi spełnić wszystkie jego próby - wyjaśniła, wzrok skupiając na podłodze pod swoimi stopami. Bała się jego wyrazu twarzy, najzwyczajniej w świecie bała.
- No kazałem - przyznał niechętnie. - Tym razem ci daruję, masz szczęście. A teraz pieniądze, pieniądze, złotko - zażądał z uśmiechem na ustach. No tak, fortuna była jego ojcem, zbawicielem i nawet duchem świętym.
- Nie mam - odparła prawie szeptem.
- Co przepraszam?! - Wstał z miejsca, mocno zaciskając swoją pięść. Stanął nad kobietą, sprawiając, że morze łez mimowolnie wypełniło jej oczy.
- Nie mam pieniędzy, nie mogłam ich wziąć od niego. To dobry człowiek, nie byłam w stanie - powtórzyła, z przerażeniem spoglądając w oczy Hiszpana. Szybko tego pożałowała. Ta wściekłość, ten okropny stan bił od niego na kilometr.
- Trzeba było zostać zakonnicą, a nie dziwką, jeśli chciałaś szerzyć miłosierdzie! - wykrzyczał, uderzając ją po raz pierwszy. A potem drugi, trzeci, czwarty.. koszmar zdawał się nie mieć końca.
NIE! Nie była w stanie dłużej o tym myśleć. Niebo było już zupełnie czarne, musiała znaleźć jakieś schronienie. Logicznym było, że o powrocie do 'domu' nie ma nawet mowy. W głowie miała tylko jeden plan. Czyżby samobójczy? Była bliska takiego stwierdzenia, lecz brak pieniądzy, zmęczenie i ten okropny ból, to wszystko sprawiało, że nie miała wyjścia. Wolnym krokiem skierowała się w stronę domostwa, które już dobrze znała. Miejsca, które wydawało się jej prawdziwą utopią. Tylko czy było tam dla niej miejsce? Kilka chwil później była na miejscu. Ból był coraz mocniejszy, jakby chciał rozerwać ją od środka. Ostatnim sił nacisnęła domofon. Dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, ale w końcu ujrzała właściciela. Wyszedł do niej ubrany tak elegancko, tak pięknie. Był jeszcze cudowniejszy niż poprzednio.
- Cassi? Co tutaj robisz? - Natychmiast otworzył przed nią furtkę. Dopiero teraz ujrzał jej rany, podarte ubrania. Zamglone oczy, które wręcz błagały o ratunek.
- Proszę, pomóż mi - wyszeptała, czując, że świat wokół niej zaczyna niebezpiecznie wirować. Upadła wprost w jego silne ramiona, z trudnością łapiąc oddech. Więcej już nie pamiętała, straciła przytomność.
O jejku, mam nadzieję, ze Cris jej pomoże i nie będzie musiała tam wracać. Ciekawi mnie w którym z rozdziałów Meggi się dowie o "kochance" Crisa :D
OdpowiedzUsuńhttp://zmiennajakpilka.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowość :)
świetnie po prostu świetnie!!! Jej były szef bo mam nadzieje ze cass juz tam nie wróci . :)
OdpowiedzUsuńhej! nowy rozdział po miesięcznej przerwie -> http://whole-world-is-watching-varane.blogspot.com/2014/06/rozdzia-2.html zapraszam do komentowania! :)
OdpowiedzUsuńa ten rozdział przeczytam w wolnym czasie :*
Zapraszam na 20 rozdział http://siete-jugadores.blogspot.com/ :3
UsuńJedna źle podjęta decyzja z młodości ciągnie się za Andreą przez całe życie. Nie mogąc dłużej żyć w ciągłym strach przed narzeczonym, wreszcie postanowiła uciec. Bezpieczną przystań znajduję w ojczystym kraju u swojego brata - obrońcy sławnej na cały świat F.C Barcelony. Dziewczyna jednak nie ma zbyt wiele środków dla życia. Pomocną dłoń wyciąga do niej szkolna miłość.
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowe opowiadanie o Sergio Ramosie, mam nadzieję, że przypadnie ci do gustu ;) http://prometido-prestado.blogspot.com/
http://cofnieta-w-czasie.blogspot.com/2014/06/odcinek-5.html
OdpowiedzUsuńJak obiecałam tak jestem :D
OdpowiedzUsuńKurczę, kiepska sprawa z tą pracą dla Cristiano ;/ Dlaczego Perez kłamał? I dlaczego do cholery zatrudnili takiego idiotę który nawet się na piłce nie zna? Coś czuję, że ktoś kazał mu odrzucać takie prośby Ronaldo i niestety chyba wiem kto... Poza tym bardzo ładnie z jego strony, że oddał pieniądze :)
Strasznie mi szkoda Cassi :( Ona zdecydowanie nie zasłużyła na takie życie, mam nadzieję, że Cristiano pomoże jej się podnieść :P
pozdrawiam i czekam na następny :*
Zapraszam na 21 rozdział http://siete-jugadores.blogspot.com :D
OdpowiedzUsuń