poniedziałek, 8 września 2014

5. I've been on the brink

Często dopiero po czasie dostrzegamy nasze błędy. Uświadamiamy sobie, że prawdopodobnie osiągnęliśmy szczyt kretynizmu, robiąc rzeczy, które w tym momencie uważamy za niedopuszczalne. Zastanawiamy się, co musiało kierować naszym rozumem. Po długim namyśle dochodzimy jednak do wniosku, że wtedy nie kierowało nim kompletnie nic, gdyż najzwyczajniej w świecie miał on wolne. Większość ludzi wynosi z takich zdarzeń cenną naukę na przyszłość, lecz nie należał do nich pewien Portugalczyk. Była godzina 12:20. Słoneczny poranek dostarczał swych promieni do jego domu, w którym od późnych godzin nocnych panowała najprawdziwsza wojna. Mężczyzna już od dłuższego czasu był głuchy na słowa pięknej blondynki. Siedział przy kuchennym stole, spoglądając w ekran nowiutkiego laptopa. Zachowywał się całkowicie normalnie. Powinien przepraszać Megan na kolanach, lecz udawał całkowicie objętego, jakby nazwanie jej imieniem kochanki było czymś pospolitym. Ba, czuł wręcz podniecenie faktem, że w jego życiu w końcu zaczęło się coś dziać. Brakowało mu tego podczas pobytu w klinice. Każdy dzień wyglądał wtedy niezwykle monotonnie; pobudka, badania, ckliwe wizyty rodziny, sen. Owa ekscytacja mijała niestety równie szybko, co nadchodziła. W jego opisie pojawiało się słowo ambiwalencja, a więc uczucie, które rozdzierało go wewnętrznie. Nie był potworem. Kochał w końcu Megi i wiedział, że robi jej przykrość. Dochodziła jeszcze sprawa Cassidy i jego przyjaciela, który ani myślał dać choćby znak życia. W umyśle piłkarza pojawił się nawet pomysł wizyty na policji i zgłoszenia zaginięcia mężczyzny, lecz szybko przypominał sobie o jego wybrykach, które nie raz odznaczały się kilkudniowymi libacjami i zmienił zdanie. Cristiano nie pozostało nic innego, jak ułożyć głowę na blacie i czekać na cud, co bez namysłu wykonał.
- Może powiesz mi w końcu cokolwiek o tej tajemniczej Cassidy? - zaczął niecierpliwy głos Megan, który dochodził z siedzenia na przeciw niego. Nie zamierzała odpuścić, tego mógł być pewien.
- Megan, powtarzam ci od... - Spojrzał na tarczę swego zegarka, szybko podliczając w myślach miniony czas. - Od dobrych 11 godzin, że jestem z tobą szczery i niczego nie ukrywam. Możesz mnie podpiąć do wykrywacza kłamstw, jeśli tylko cię to przekona - dodał z nieukrywanym znudzeniem w swym męskim głosie.
- Więc dlaczego nic o niej nie mówisz? To trochę niezwykłe, że tak błaha sprawa, na jaką to wszystko kreujesz, jest jednocześnie taka ściśle tajna. - Trafiła w kolejny czuły punkt kłamstwa ukochanego, z oburzeniem zakładając nogę na nogę. 
- Dobrze, już dobrze - westchnął, w końcu siadając prosto. Wiedział, że musi coś wymyślić i to bardzo szybko. Jak to jednak bywa w przypadku tego typu olśnienia, i to nie mogło zakończyć się niczym dobrym. Ujął w swe dłonie dłoń blondynki i począł mówić : Cassidy to siostra Ikera. Przejeżdża do Madrytu ze swojej odciętej od świata wioseczki w Białorusi, w której cały swój żywot spędziła na pasieniu kóz. Chodziła z nimi wysoko w góry o świcie, by wieczorem zrobić mleko dla swej biednej matuleńki. Nie miały nawet prąd, wyobrażasz sobie? Iker dopiero niedawno dowiedział się o ich pokrewieństwie i oczywiście pragnie im pomóc, ale Sara robi mu wyrzuty. Wiesz jaka ona jest... - Zmarszczył brwi, wiedząc, że Megan i żona bramkarza toczą bój na śmierć i życie. - Żal mi tej dziewczyny, po prostu żal - zakończył, znów dodając westchnięcie pełne współczucia i nostalgii.
- Wiesz kiedy ci uwierzę? - Wstała z miejsca, srogim wzrokiem mierząc narzeczonego. - Gdy w Białorusi wyrosną jakieś góry, matole!
- Oj, no może odrobinę przesadziłem z tymi kozami... ale reszta jest prawdą! Jeśli chcesz, możesz zadzwonić do nich i sama zapytać. Jaki miałbym interes w kłamstwie? W końcu jesteś moim cudownym aniołem i mamy niedługo się pobrać. - Ułożył usta w uwodzicielski uśmiech, skłaniając dziennikarkę do zajęcia miejsca na swych kolanach. Przejechał palcem wzdłuż jej uda, swymi wilgotnymi ustami całując jej szyję. Oddała mu się, był już pewien. Zamknęła swe oczy, pozwalając mu na coraz więcej.
- Chyba nie przeżyłabym, gdybyś mnie okłamał... - wyszeptała po chwili, swymi dłońmi gładzą jego tors przez cienki, biały materiał.
Odpowiedział jej delikatnym, przesiąkniętym fałszem uśmiechem.
- Nigdy bym cię nie okłamał.
***
Nastała godzina 16:00. Cristiano leżał właśnie na salonowej kanapie, czerpiąc z uroku lenistwa, gdy do drzwi jego rezydencji zapukał tajemniczy osobnik. Mężczyzna nie zwlekał z otworzeniem. Niemalże spadł ze swojego siedziska, tak bardzo chciał wiedzieć cokolwiek. Mogła być to w końcu Cassidy, która nabrała wreszcie rozumu. Jego oczekiwania okazały się jednak w stu procentach błędne. Przed jego obliczem ukazała się bowiem kobieta po czterdziestce, która miała ze sobą małego pudelka.
- O, mamusia nas odwiedziła. Nawet nie wie mamusia, jak bardzo jestem z tego powodu szczęśliwy - wydusił przez zęby, podsumowując wypowiedź nienaturalnym uśmiechem. Nigdy nie pałał nadmiarem sympatii wobec eleganckiej Hiszpanki. Dlaczego? Najzwyczajniej w świecie nie potrafił lubić kogoś, kto obraża go przy każdej nadarzającej się okazji. Jej pojawianie, jak można łatwo odgadnąć, nie było więc szczytem marzeń Portugalczyka. Niechętnie wpuścił ją do środka, zastanawiając się nad celem owej wizyty. Kobieta jednak nie planowała mu w tym pomóc. Z pokerowym wzrokiem przemierzała salon wzdłuż i wszerz, jakby poszukiwała w nim zaginionego skarbu starożytnej cywilizacji.
- Jakiż tu nieporządek, Cristianie - odezwała się w końcu, wyrażając swoje oburzenie stanem, w gruncie rzeczy niemalże sterylnego, salonu. - Ale to nieważne. Przed jutrzejszym przyjęciem zatrudnimy kogoś do posprzątania tego okropnego brudu. Musisz tylko wynieść gdzieś te przaśne meble, błagam - dokończyła, z obrzydzeniem spoglądając na stary kredens, który były piłkarz kupił jako pierwszą rzecz za własnoręcznie zarobione pieniądze.
- Mojego imienia się nie odmienia - mruknął pod nosem, dłonie wkładając do swych kieszeni. - A poza tym... co mama ma na myśli, mówiąc o tym przyjęciu? Jakoś przegapiłem fakt, że chcę jakieś zorganizować. - Prychnął cichym śmiechem.
- Megan mówiła mi, że nie będziesz miał żadnych przeciwwskazań, jeśli wypożyczymy sobie ten dom na kilka godzin. Robert, jak zapewne wiesz, kandyduje do Naczelnej Rady Adwokackiej i pragnie zorganizować tu spotkanie z bardzo cenionymi osobistościami. Nasze mieszkanie jest z kolei zalane, więc nie mamy wyboru - wygłosiła, zachowując nienaganną postawę. Od zawsze była nad wyraz poważna i perfekcyjna, zupełnie jak jej córka.
- Jeśli mama sądzi, że zdoła przerobić mój dom na darmową salę konferencyjną, to musi mama wiedzieć, że...
Raptem w pomieszczeniu rozbrzmiał donośny gwizd, który dzięki echu wywołał dreszcze na ciałach zgromadzonych w nim osób. Kłótnia rodzinna została przerwana, a jej uczestnicy skupili całą swoją uwagę na pewnym mężczyźnie, który wtargnął do środka. Nie czekał on na zaproszenie, nie było to w jego zwyczaju. Najzwyczajniej w świecie brał, czego pragnął, nie zważając na opinię ogółu. Był bezczelny, owszem, ale przede wszystkim inteligentny. Całość dopełniał wizerunek, który bez wątpienia działał na zmysły kobiet, co owy osobnik zwykł wykorzystywać dla swych potrzeb.
- Cristiano, mój druhu! - zaczął z sarkastycznym uśmiechem, podchodząc do Portugalczyka i ze sporą siłą uderzając go w plecy. - Widzę, że masz gościa. Czyżby droga pani uciekła z planu The Walking Dead, zapominając zmyć charakteryzację? - dodał w kierunku matki Megan, będąc już sekundy od napadu niekontrolowanego śmiechu.
Przyjacielowi mężczyzny do takiego stanu było bardzo daleko. Owszem, nie przepadał za władczą kobietą, ale był świadomy jej wpływu na Megan. A teraz mógł już odliczać czas do kolejnej kłótni, jakby mieli ich za mało. Westchnął jedynie, kręcąc głową na boki. Pociągnął przyjaciela na taras, uprzednio przepraszając lekarkę i zachęcając do znalezienia córki, która przebywała na piętrze. Gdy już zostali sam na sam, przeszedł do ataku. Ich spotkanie miało w końcu swój określony cel.
- Marco, to, co zaraz ci powiem może wydawać się irracjonalne i kompletnie szalone, ale musisz mi pomóc - mówił, ze śmiertelną powagą obserwując twarz kolegi. - Zadzwoniłem do agencji, której dałeś mi numer i potem spotkałem pewną dziewczynę. Była fantastyczna i w ogóle, ale czuję, że robi to wbrew swojej woli i muszę zrobić coś, by jej pomóc. No i tu jest problem.. - zasiadł na ławce, wzrok kierując ku ziemi. - Nic o niej nie wiem. Jedynie tyle, że ma na imię Cassidy, pochodzi z Niemiec i jest bardzo ładna. Ma około 25 lat, ciemne, zadbane włosy i uroczy akcent. Możesz dać mi adres tej agencji? Może ją tam spotkam i uda mi się przekonać ją do przyjęcia pomocy. - dokończył głosem pełnym nadziei. Tak, miał ogromną nadzieję na zmienianie życia swojej przyjaciółki. Naiwne? Możliwe, ale tak już działał jego umysł. Był dobrym człowiekiem i cierpienie innych raniło go.
- A potem polecimy razem do Korei Północnej wyzwalać ten biedny naród z rąk straszliwego dyktatora - prychnął wysoki szatyn, kompletnie egując sposób rozumowania Portugalczyka. - Stary, ta laska sama wybrała ten los. Może ją to kręci? Nigdy nie będziesz pewien, co takie osoby mają w głowie. Ludzie nie są tacy, za których chcemy ich mieć...
- Ale ona jest inna, nie rozumiesz?! - krzyknął, będąc na skraju załamania nerwowego. - Zresztą, sam sobie poradzę! Madryt nie jest wcale taki wielki, w końcu uda mi się ją odnaleźć - stwierdził, wiedząc, że nie może odpuścić. Dobrze pamiętał strach dziewczyny. Gdy tylko pomyślał, że wróciła do miejsca, w którym ktoś śmiał ją dotknąć, czuł ból w okolicy serca. Był on metaforyczny, ale i dosłowny. Cała sytuacja nie działała dobrze na jego słabe zdrowie, ale był przekonany, że Niemka jest ważniejsza niż leczenie i nie miał zamiaru odpuścić.
- Dobra, wyluzuj... - Marco uniósł ręce ku górze, w celu uspokojenia byłego piłkarza. Był w końcu jego przyjacielem, czuł się zobowiązany pomóc mu w choćby tak durnym planie. - Możemy tam zaraz pojechać, ale musisz być czegoś świadom. Stary, to nie jest serial na HBO. Możesz narazić całą swoją rodzinę, przyjaciół, nawet siebie...
Cristiano daleki był jednak od słuchania szatyna. Myślami bowiem był już przy swojej przyjaciółce. Widział jej cudowne oczy emitujące malutkie promyczki radości i ten piękny uśmiech, który mimowolnie powodował w jego umyśle przypływ szczęścia. Tęsknił za jej obecnością, nie był w stanie oszukać samego siebie, jakkolwiek mocno by tego pragnął.
***
Deszcz nieustannie rozbijał się o szyby czarnego Audi, które przedzierało się między innymi uczestnikami ruchu. W jego wnętrzu siedziało dwóch mężczyzn. Obaj przebywali w swoich światach, czego efektem była wszechobecna cisza. Do ich uszu docierał jedynie dźwięk wiatru i kropel wody, które ani myślały stać się mniej intensywne. W końcu dojechali do celu podróży. Przed ich obliczem ukazał się dość stary i niepozorny budynek. Był całkowicie szary, a jego okna przyzdabiał czerwony materiał, który miał za zadanie chronić prywatność odwiedzających go ludzi. Nad drzwiami z kolei widniał wieki, świecący szyld Andromeda. Z wnętrza lokalu wydobywała się rytmiczna, niezbyt skomplikowana muzyka, a ludzie wychodzili drzwiami średnio co kilka sekund.
- Cristiano, to chory pomysł. Masz zamiar tam wejść i rzucić Dzień dobry, chciałbym adoptować sobie dziwkę, bo poczułem instynkt opiekuńczy? - w końcu raczył odezwać się Marco, który, pomimo swej bujnej przeszłości, nadal był przerażony pomysłem przyjaciela.
- Nie, to byłoby głupie i nieodpowiedzialne, żebym w ogóle tam szedł. Mogliby mnie przecież rozpoznać... - odparł szybko, szukając w schowku nieokreślonego obiektu.
- No, więc jedziemy stąd, super! - Klasnął w dłonie, układając usta w ogromny uśmiech. 
- Bynajmniej. Weźmiesz to i pójdziesz do środka. Tam znajdziesz Cassidy i wywabisz na zewnątrz, gdzie wsadzimy ją do auta i zabierzemy w bezpieczne miejsce - mówił z powagą godną samego prezydenta, przekazując szatynowi plik pieniędzy. - To na wszelki wypadek, by nie było problemów.
- Jesteś popierdolony - rzucił Marco, podsumowując swój stosunek do planu Cristiano. Portugalczyk nie dał mu jednak wyboru. Szatyn wiedział, że szybko nie odpuści, a do tego miał wobec niego dług, który wręcz nakazywał mu pomóc przyjacielowi. Niechętnie opuścił samochód, już na zewnątrz poprawiając czarną marynarkę, którą nosił tego wieczora. Długo nie stał w miejscu. Smugi deszczu, które wciąż spadały z nieba, zmusiły go do biegu w kierunku wejścia. Dopiero pod drzwiami przystanął na chwilę. Przed nim wyrósł bowiem obszerny ochroniarz, który surowym wzrokiem ocenił go od góry do dołu. Marco jednak szybko rozwiązał problem. Ukazał mu plik gotówki, dołączając ironiczny uśmieszek. Był on już jego znakiem rozpoznawczym, cóż. Zabieg podziałał. Wrota klubu otworzyły się, a mężczyzna wszedł do środka. Pierwszym, co zauważył były dziewczyny, które w skąpych strojach otaczały grupki pijanych w niemalże trupa mężczyzn. Dookoła unosił się duszący zapach papierosów wymieszany z trunkami wyskokowymi. Miejsce to bez wątpienia było specyficzne. Z zewnątrz bardzo skromne, ale w środku iście przesadzone. Czasu na dalsze wnioski jednak nie było. Podszedł do niego bowiem wysoki, łysy osobnik, który bez wątpienia był tu kimś ważnym.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytał zagadkowym tonem, podczas gdy piękna blondynka ocierała się o jego pełne tatuaży ramię.
- Szukam pewnej dziewczyny. Ostatnim razem była fenomenalna i chciałbym to powtórzyć - wyjaśnił, dodając łobuzerski uśmieszek. Dokładnie wiedział, jak zachować się w takim miejscu. Bywał w podobnych lokalach już nie raz.
***
Jej życie było mieszaniną błędów i porażek. Młoda, pełna ambicji, a do tego sprzedająca swoje ciało za pieniądze. Była tylko człowiekiem. Niektórzy sądzili, że potrafiła wyciszyć emocje, byleby zarobić. Nie potrafiła. Każdej nocy budziły ją koszmary, których bohaterami byli jej klienci. Na początku była pewna, że to znienawidzone uczucie z czasem po prostu minie. Nie minęło. Wciąż patrząc w lustro widziała odbicie wraku osobliwości. Wytrzymywała to coraz gorzej. Zwłaszcza teraz, gdy została potraktowana gorzej niż zabawka. Była już pewna. Pewna, że musi przerwać ten koszmar. Zresztą, nie miała wyboru. Słowa szefa, który obwieścił jej swą decyzję o wakacjach w Barcelonie podziałały niczym wiadro zimnej i na pewno nie wody, a raczej czegoś o wiele bardziej niebezpiecznego i sprawiającego ból. Chciał ją uciszyć. Tak, to było jedyne racjonalne wytłumaczenie. Nie mogła uwierzyć w słowa o przeniesieniu do innego klubu. W ich środowisku coś takiego nie istniało. Jedyne przeniesienie, jakie można było otrzymać, prowadziło do świata pozaziemskiego. Dziś była ostatnia szansa. Jutro rano miała wyjechać, więc nie mogła tracić czasu. Mara miała tu pozostać, jej wybaczyli. Może to i lepiej? Nie miała zamiaru pozostawić przyjaciółki na pastwę losu, lecz plan był zbyt niebezpieczny, by ją w to wciągnąć. Plan, a raczej jego brak. Nie była oficerem policji, nie potrafiła planować takich rzeczy. Wiedziała jedynie, że musi walczyć o przetrwanie.
- Cassidy, masz klienta. Pojedziesz z nim i ładnie się nim zajmiesz, zrozumiano? - Rozmyślanie kobiety przerwał głos jej szefa. Obok niego z kolei stał przystojny szatyn, który swym, jak to oceniła, obleśnym wzrokiem analizował jej wygląd.
- Oczywiście, szefie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy - zapewniła natychmiast, przyjmując ową sytuację jako szansę od losu. Chwyciła swoją torebkę i natychmiast udała się za mężczyznami. Szli dość powoli, spokojnie. Nieznajomy wciąż nie potrafił spuścić z niej swego wzroku, co bez wątpienia poczęło ją irytować. Nie był to już jednak wzrok zboczeńca. Był on jakiś dziwny, tajemniczy. W końcu szef zostawił ich samych. Widziała, że szatyn chce jej coś powiedzieć, choć trudno mu zebrać słowa. Przerwał im jednak ochroniarz, który zaproponował asystę w drodze do auta. Klient zgodził się. Mężczyźni znów ją wyprzedzili, podczas, gdy ona zyskała czas do namysłu. Nagle w jej głowie błysnął pomysł. Był głupi, ryzykowny. Czy jednak miała wybór? Nie miała. Miała szansę, ostatnią. Cichym krokiem zbliżyła się do łysego pracownika klubu. Nie zauważył jej, był zbyt pochłonięty rozmową. Szybki gest, ułamki sekund. Miała go! W ręku trzymała broń, którą dzięki niedbalstwu mężczyzny mogła łatwo wyjąć z odpiętej kabury.
- Ty, na kolana! - rozkazała rosłemu ochroniarzowi, celując w sam środek jego głowy. Strach uciekł w ułamku sekundy. Teraz wiedziała już, że nie ma odwrotu i musi się udać. Mężczyzna jednak nie posłuchał. Chciał podejść bliżej, by odebrać jej skradziony przedmiot. Nie mogła na to pozwolić. Instynktownie nacisnęła spust. Szum wystrzału rozległ się w okolicy, jej tętno czyniąc bliskim zawału serca. Bandyta upadł. Krew wolnym strumieniem wpływała z jego uda, które uściskał nerwowo. Czerwonej cieczy było coraz więcej i więcej. Trafiła w żyłę, była niemalże pewna. Nie mogła jednak pozwolić sobie na wyrzuty sumienia. Zresztą, wszystkie osoby, które tworzyły tą organizację nie były ich warte. Skierowała pistolet w kierunku nieznajomego, który do tej pory spokojnie, wręcz za spokojnie, obserwował wszystko z boku.
- Idziemy do twojego samochodu, już! - dodała, nakazując mu ruszenie z miejsca.
Posłuchał, nie miał wyboru. Nie był jednak przerażony. Jego stan możnaby nazwać pewną fascynacją. Szedł wolnym krokiem, wciąż mając spust z tyłu swej głowy. Ukradkiem zerkał jednak w jej kierunku, w myślach analizując wszystkie aspekty związane z tą osobą. Zmienił zdanie. Jego także poczęła zastanawiać owa dziewczyna. Była inna, tajemnicza. Miała w sobie coś, co skłaniało do refleksji. Czym jednak owym czynnik był? Nie mógł jasno stwierdzić. Przerwało mu bowiem pojawienie się Portugalczyka, który widząc, co się dzieje opuścił swe Audi. W ułamku sekundy szatyn zaobserwował zmianę, jaką w dziewczynie wywołał jego widok.
- Cristiano? Ale co ty tu... ty nie powinieneś... - wydukała cichym głosem, broń trzymając coraz mniej pewnie.
- Cassidy, mała... - odparł z przerażeniem w swych czekoladowych oczach, powoli zbliżając się do niej. Nie podejrzewał, że byłaby zdolna do czegoś tak strasznego. Co musiała przejść, by zmusić się do tak desperackich kroków? Czuł, że zawiódł. Nie powinien wypuścić jej z domu, teraz był tego pewien.
- Ja przepraszam, przepraszam tak bardzo... - wydusiła z siebie, lądując w ramionach swego przyjaciela. Łzy momentalnie wypłynęły z jej oczu, brudząc czarną substancją białą koszulkę mężczyzny.
- Ciii, jestem przy tobie, słońce. Ze mną nic ci nie grozi - zapewnił czułym tonem, wiedząc już, że zrobi wszystko, by ochronić tą drobną istotę.
_____________
Nawet nic nie powiem, bo nie mam chyba żadnego dobrego wytłumaczenia...
Jeśli jesteście ciekawi, zaczęłam nowego bloga (kliknij tutaj) , który na razie ma tylko prolog (już odblokowane dodawanie komentarzy) i przedstawienie bohaterów, ale pod koniec tygodnia powinien dołączyć do niego rozdział nr. 1, który w bólach, lecz powoli powstaje.

czwartek, 7 sierpnia 2014

4. The bright in black 

Niezbyt wysoka brunetka podąża na swych wysokich, krwistych szpilkach wzdłuż słabo oświetlonego korytarza. Dookoła jej unoszą się wszechobecne opary alkoholu i papierosów, mieszając się z dźwiękami niezbyt skomplikowanych utworów. Niemalże przyprawiają one jej umysł o ostry atak bólu. W sferze jej wspomnień wciąż króluje jedno, które oscyluje wokół tych znienawidzonych rytmów. Kobieta zwalnia kroku, powracając do pierwszego dnia w swojej pracy. Ma przed oczyma osobę pełną aspiracji, marzeń, które giną jeszcze tego samego dnia w sposób bestialski. Wiara w szybkie nabycie gotówki i podszkolenie języka wydawała się jej niczym złym, lecz teraz jest pewna, że to czysta mrzonka.
- Jesteś naiwna, maleńka. To, że zmienisz ubranie czy tożsamość nie zmieni faktu, że zawsze będziesz dziwką - Te kilka słów jej barczystego, władczego szefa wciąż krąży w jej świadomości. Bolą niczym cios otrzymany ostrym narzędziem, lecz najmocniejszy ból zadaje ich prawdziwości. Od tego dnia młoda kobieta jest już innym człowiekiem. Uśmiech staje się dla niej czymś obcym, niemalże unikalnym. Każdego dnia obserwuje jedynie grymas zadowolenia na twarzy swoich klientów. To uczucie rozrywa ją od środka. Jest obrzydzona swoimi czynami, postawą. Nie ma jednak siły na jakiekolwiek działanie. Jest w końcu nikim, wręcz towarem, który jedynie poprzez dziwny przypadek ma wolną wolę, choć i ona jest w niej skrupulatnie mordowana. Nagle brunetka wzdryga, opuszczając swój podły umysł. Czuje brudne łapska Maxa - ich ochroniarza i przyjaciela właściciela owego interesu - które popychają ją w stronę ściany. Stara się wyrwać, ale każdy ruch zostaje stłamszony już w zarodku. Mężczyzna ma ponad 190 cm wzrostu, potężną muskulaturę, władzę. Nastolatka nie jest w stanie zrobić nic. Czuje jego sapiący, obrzydliwy oddech na swojej szyi. Jej ciało przechodzą dreszcze przerażenia, które niemalże pozbawiają ją równowagi. Łzy momentalnie cisną się do jej oczu, a w jej płucach pozostaje coraz mniej powietrza. Ucieka ono od niej niczym prędkość dźwięku, jakby już wiedziało, co ma w planach rosły mężczyzna i pragnęło nie widzieć tego koszmaru. Max nie czeka długo, by potwierdzić jej przypuszczenia. Wsadza swą brudną łapę w jej włosy, spychając ją siłą do parteru.
- Myślałaś, że tak bezkarnie można od nas odejść? Nawet nie wiesz, w jakim jesteś błędzie - mówi przez zęby, wymierzając pierwszy cios wobec jej twarzy.
Krew wąskim strumieniem wypływa z rany, wędrując jej bladym od przerażenia policzkiem. Ochroniarz nie kończy jednak na tym okrutnym zachowaniu. Siłą podnosi ją z ziemi, a następnie mocno potrząsa jej ciałem, wciąż gapiąc się w jej oczy. Jego wzrok jest niczym laser - ostry, raniący, niemalże niemożliwy do wyłączenia.
- Błagam, przestań... - Próbuje przekonać go do okazania łaski swym cienkim, przerażonym głosem.
Jej słowa ulatują niczym podmuch wiatru. Trzydziestopięciolatek bez jakiejkolwiek zgody łapie jej ramię, zaciskając dłoń z całej siły. Cassidy znów jest zdana na jego wolę. Zostaje zaprowadzona do ciemnego pokoju. Muzyka jest w nim niemalże niesłyszalna. Kobieta doskonale wie, że jej głos podzieli los dyskotekowych rytmów. Zresztą, któż miałby jej pomóc? Rozgląda się, widząc obskurne wnętrze urządzone w fatalnym guście. Na ścianach wiszą zdjęcia nagich kobiet, dookoła leżą gadżety, które śmiało mogłyby pochodzić z sadystycznego filmu porno. Brunetce przerywa dłoń oprawcy, który szybkim i celnym ruchem popycha ją na czerwone łóżko, które stoi na samym środku pomieszczenia. Widzi, jak zbliża się do niej, odpinając guziki od swych spodni. Instynktownie przesuwa się pod samą ścianę, mając jeszcze złudne ostatki nadziei.
- Proszę, już nigdy nie zrobię nic takiego... - łka, podkurczając swe nogi najbardziej, jak tylko jest w stanie.
W odpowiedzi słyszy gromki śmiech. Po chwili leży już pod jego ogromnym ciałem, wciąż starając się wymierzyć mu cios. Wola walki jest w niej ogromna, lecz mimo wszystko Niemka nie ma jakichkolwiek szans. Mężczyzna szybkim ruchem rozrywa jej sukienkę. Czarny, bezużyteczny materiał używa do zawiązania jej ust, by mieć pewność, że jego postępek nie wyjdzie na jaw.
- A teraz się zabawimy - obwieszcza z uśmiechem na swej ohydnej twarzy. Jest pewien, że ma ją w garści. Podniecenie narasta w nim z każdą sekundą, ludzkie uczucia czyniąc czymś archaicznym. Swymi śliskimi ustami liże jej piersi, które dopiero co uwolnił spod czerwonego biustonosza. Mocno trzyma jej nadgarstki; nie może pozwolić uciec swojej zabaweczce. Jego siła użyta do tego działania staje się jednak coraz bardziej bezużyteczna. Cassidy, chuda nastolatka, która ma połamane żebra, którą boli nawet normalne przemieszczanie się, opada z sił. Zresztą, jest już pewna, że nie uniknie swego losu. Zamyka oczy, chcąc choć myślami być w lepszym miejscu. Czuje, jak ostry ból przeszywa ją całą, gdy męskość oprawcy wbija się w jej nagie ciało. Każdy jego ruch jest coraz bardziej bolesny, przyprawiający o utratę przytomności. Próbuje jeszcze raz zwalczyć o swoją wolność, lecz i tym razem bezskutecznie. W końcu poddaje się na dobre. Stara się myśleć o kimś, kto jest dla niej tak bardzo ważny. Wyobraża sobie, że to jej Cristiano, że jest tu przy niej, są szczęśliwi. Ochroniarz staje się coraz brutalniejszy; rozchyla jej nogi, robiąc już wszystko, co tylko przyjdzie do jego chorej głowy. Ból jest w tym momencie na tyle potężny, by swą intensywnością zmusić Cass do krzyku. Krzyku, którego nie słyszy nikt. Po chwili jednak wszystko mija. Kobieta czuje ciepło, które roztacza się w jej wnętrzu. Męskość mężczyzny wysuwa się z niej i w końcu znika w spodniach, lecz zastępuje go ogromny, ironiczy uśmiech na jego ustach.
- Grzeczna dziewczynka - dodaje, całując jej policzek.
Brunetka nawet nie wzdryga. Jest już w pełni wolna, lecz nie jest w stanie choćby mrugnąć okiem. Gwałciel opuszcza pomieszczenie, a ona wciąż pozostaje w miejscu. Leży obolała, kątem oka spoglądając w kierunku pięknej nocy, która ukradkiem wkrada się do tego strasznego miejsca. Po jej twarzy znów spływają łzy. W ułamku sekundy powraca też to znienawidzone uczucie, którego w żaden sposób nie jest w stanie wyłączyć. Czuje się nikim, po prostu nikim. Kimś, a raczej czymś, co powinno już dawno temu zniknąć z tego bezlitosnego świata. 
***
Dwie godziny później.
Niespełna trzydziestoletni mężczyzna nerwowo spoglądał na wyświetlacz smartphona. Już od rana czekał na telefon od przyjaciela, gdy ten najwidoczniej miał ciekawsze zajęcia. Były piłkarz wciąż nie był w stanie powstrzymać wybuchów furii. Był przerażony stanem, jaki wywołała w nim zupełnie nieznajoma dziewczyna. Znał ją bowiem niespełna 3 dni, a zachowywał się sprzecznie ze wszystkimi swoimi zasadami. Był jednak pewien, że nie może dopuścić do takiego finału tej sprawy. Ledwie pomyślał o miejscu pobytu upartej przyjaciółki, a w ułamku sekundy cały jego umysł wypełniło uczucie obrzydzenia i niepokoju zarazem. Gdy przypomniał sobie sceny z filmów o podobnej tematyce, miał w głowie najgorsze z możliwych scenariuszy. Jego przeczucia dodatkowo potwierdzał paniczny strach Cass, którego miał okazję doświadczyć na własnej skórze. Wciąż nie był w stanie pojąć głupoty, która nakazała jej powrót do pracy. Nie miał jednak czasu na filozoficzne wywody. Pragnął zrobić cokolwiek. Czuł się winny, że nie zrobił nic więcej, by zatrzymać ją w domu. Wiedział, że gdyby coś stało się tej drobnej istocie, nigdy nie wybaczyłby tego sobie. Jego pobudki były bardzo szlachetne, lecz musiały zderzyć się z twardą rzeczywistością. Nie wiedział o niej praktycznie nic. Znał jedynie kilka nieistotnych faktów, które nie były mu w stanie pomóc w czymkolwiek. Liczył na pomoc ze strony przyjaciela, od którego otrzymał numer do agencji dziewczyny, lecz ten pomysł zdawał się coraz mniej realny do wykonania. Telefon wciąż milczał, jakby uknuł spisek przeciw piłkarzowi. Nagle jednak odezwał się sygnał dzwonka do drzwi. Portugalczyk natychmiast poderwał się z miejsca, naiwnie licząc, że dźwięk ten zwiastuje powrót Cassidy. Nacisnął klamkę, już przygotowując w głowie scenariusz reprymendy, lecz zamiast drobnej brunetki ujrzał swoją narzeczoną.
- Przez to całe zamieszanie w redakcji zgubiłam gdzieś klucze - wyjaśniła natychmiast swoje zachowanie, czerwonymi ustami całując policzek ukochanego. - Piekło na ziemi, mówię ci! - fuknięła głośno, wiele mówiąc o swojej irytacji. - Wciąż gonili mnie z konferencji na konferencję, nawet nie myśląc o tym, że człowiek z zasady powinien czymś się odżywiać. Po prostu stado egoistów, które myśli tylko o własnej dupie - ciągnęła swą opowieść o trudach egzystencji dziennikarza, wtaczając czerwoną walizkę do wnętrza willi. Gdy w końcu położyła ją obok kanapy, osunęła się na nią, na znak swego wyczerpania kładąc nogi na stoliku kawowym. - Do końca życia mam dość polityków - zakończyła w końcu, podkładając poduszkę pod swą głowę i  przymykając oczy, by zaznać upragnionego relaksu.
- Też za nimi jakoś szczególnie nie przepadam - odpowiedział po dłuższym namyśle, siadając po jej prawicy. Ścisnął mocno jej dłoń, dołączając wymuszony uśmiech. Starał się wyjść jak najbardziej naturalnie, choć serce kołatało mu zapewne z częstotliwością bliską eksplozji.
- Dobrze się czujesz? Wydajesz się jakiś dziwny - Zauważyła niemalże od razu. W pracy codziennie spotykała się z wszechobecnym fałszem, więc oszukanie jej nie było czymś prostym, a możnaby i rzec, że było to działanie samobójcze.
- Oczywiście, że dobrze. Nie mam pojęcia, co mi sugerujesz - rzucił z oburzeniem w swym głosie, które jedynie potwierdzało tezę blondynki. Piłkarz bowiem nigdy nie był dobrym aktorem, a w tym momencie był niczym dziecko, które zaprzecza, że zjadło czekoladę, choć cała jego twarz i ubrania są nią pokryte.
- Cristiano, pamiętasz, że jesteśmy razem od kilku lat? - Zmierzyła go swym srogim wzrokiem. - Powinieneś mi ufać po takim czasie - dodała z wyraźnym wyrzutem w swym aksamitnym, przesiąkniętym hiszpańskim akcentem głosie.
- Ale czy ja ci nie ufam?! - odparł zbulwersowany mężczyzna. - Jedynie nie mam humoru i śmiem twierdzić, że mam do tego prawo. Poza tym nie mam  zamiaru skakać z mostu, wieszać się itd., więc uważam, że twoje obawy to czysty absurd. Nie jestem jednym z twoich cholernych gości, więc przestań robić mi przesłuchanie - wygłosił pod nosem, podsumowując całą wypowiedź wiele znaczącym prychnięciem. Nerwy ponosiły go coraz bardziej i miał na to coraz mniejszy wpływy. Gdyby tylko mógł jej zdradzić, co było ich powodem... Wiedział niestety o konsekwencjach i musiał zachować ten sekret dla siebie. Kochał Megan z całego serca, nigdy nie pragnął jej nieszczęścia.
- Wiesz... - Spojrzała w jego kierunku bezuczuciowym wzrokiem. Chwilę później zwiesiła jednak wzrok, z lekkim zamieszaniem dodając: - Chyba muszę przyznać ci rację. Ostatnimi czasy niepotrzebnie przynoszę pracę do domu. To wszystko powoli zaczyna mnie przerastać...
- Nie, nieprawda - westchnął, kładąc swą gorącą dłoń na kolanie przygnębionej partnerki. - To ja zachowuję się kompletnie nieracjonalnie. Nie powinienem się unosić, przepraszam.
- Cristiano, nie przepraszaj - przerwała mu natychmiast, zwinnym ruchem siadając okrakiem na jego kolanach. - Tak myślałam i doszłam do wniosku, że obydwoje mamy ostatnio dużo na głowie. Przydałyby się nam malutkie wakacje, co ty na to? Tylko my i cichy kurorcik, cały weekend, zero internetu i telefonów. Musi być cudownie. - Ułożyła usta w delikatny uśmieszek, który skierowała do ukochanego. Palcem przejechała wzdłuż jego torsu, by swą wycieczkę zakończyć soczystym pocałunkiem, jakim go obdarowała.
- Ale tak teraz? - zdziwił się wizją kobiety, która przecież z natury niemalże niczego nie robiła spontanicznie. Była typem ułożonej perfekcjonistki, która  nigdy nie zdawała się na los. Bywało, że potrafiła zaplanować szczegółowo nawet wyjazd do supermarketu, więc obawy Cristiano były w pełni usprawiedliwione.
- Nic nam w tym nie przeszkadza. Jesteśmy dorośli, mamy pieniądze, a poza tym... - zawahała się chwilę, z uwagą koncentrując wzrok na czekoladowych oczach narzeczonego - moglibyśmy w końcu pomyśleć nad naszym pierwszym dzieckiem. Uważam, że jestem na nie gotowa - dokończyła w końcu, swym uśmiechem próbując oczarować smętną minę ukochanego. Nie był on niestety zachwycony, poznała to w ułamku sekundy.
- Ale ja nie jestem gotowy! - uniósł się, burząc jej marzenia niczym domek z kart. Czuł, że nie jest w stanie podjąć tak ważnej dla jego przyszłego życia decyzji - znów. Za każdym razem, gdy w ich domu pojawiał się owym temat, on najzwyczajniej w świecie stwierdzał, że powinni poczekać. W głębi serca kochał dzieci i bardzo ich pragnął, lecz wewnętrzne uczucie blokowało go przed tym krokiem. Nie wiedział czym było to spowodowane, ale za każdym razem, gdy wyobraził sobie siebie i niemowlaka, napawała go fala przerażenia. W końcu posiadanie potomka to wielka odpowiedzialność; nie można go odstawić na półkę i znów wziąć, gdy zachce się nim łaskawie zająć. Sądził, że Megan podziela jego zdanie, gdyż zawsze twierdziła, iż kariera na razie jest dla niej priorytetem, lecz dzisiejszy dzień zburzył ten mur. Piłkarz wiedział, że on w końcu nadejdzie, ale nie podejrzewał, że tak prędko.
- Cris, nie rozumiem kompletnie twoich obaw, są wręcz irracjonalne! Dziecko to wielkie szczęście, błogosławieństwo - Próbowała użyć swoich argumentów, schodząc z jego kolan i zajmując miejsce obok.
- Ale czy ja to podważam? - mruknął, odchylając się wygodnie na kanapie, a dłonie wkładając do kieszeni. Następnie dodał już spokojniej, chcąc nie wyjść na kompletnego durnia, którego właśnie z siebie robił: -  Chyba za ostro zareagowałem. Megi, proszę, daj mi trochę czasu. To bardzo poważna decyzja i muszę ułożyć sobie to wszystko w głowie. Obiecuję, że już się na mnie nie zawiedziesz. - Złożył pocałunek na jej dłoni, swym pokutnym wzrokiem obserwując jej twarz. Nagle ujrzał na jej ustach promień, który po chwili przerodził się w najprawdziwszy uśmiech.
- Jesteś wspaniałym mężczyzną. Od zawsze uważałam, że szczerość jest najważniejszym budulcem związku, a ty jesteś najszczerszym człowiekiem pod słońcem i bardzo cenię w tobie tą cechę. Poczekamy z tą decyzją, jeśli tylko taka jest twoja wola. W końcu mamy spędzić ze sobą wieczność, nigdzie nam się nie śpieszy. - Swą głowę ułożyła na jego torsie, powoli przymykając niebieskie oczy.
W głowie jej narzeczonego pozostało z kolei jedno słowo, które niczym ostrze łuku wbiło się w jego serce, powodując jego niekontrulowany ból - SZCZEROŚĆ. 
***
Nigdy nie czuła się tak bezsilna. Siedziała w starym, babcinym fotelu, w ręku trzymając kubek gorącej herbaty. Wciąż miała na sobie te same ubrania, co nad rankiem. Były one całe w strzępach, nasiąknięte zapachem jej oprawcy. Nienawidziła ich z całego serca, a z drugiej strony nie miała wystarczająco siły, by wstać z miejsca i zrobić cokolwiek. Z każdą mijającą minutą była coraz bardziej ponura. Wbrew pozorom zdenerwowanie i płacz nie należały jednak do elementów, którymi możnaby ją opisać. Dziewczyna straciła sens łez. Jedynie siedziała w miejscu, ze niezrozumiałym spokojem spoglądając w kierunku małego, półokrągłego okienka. Przepuszczało ono pojedyncze promienie księżyca do ciemnego pomieszczenia. Niemka zatapiała się w tym widoku, myślami będąc w sferze, którą powinna opuścić już dawno. Wciąż biła się ze swoimi myślami o postać Cristiano. Nawet go nie znała, a wciąż zastanawiała się, co robi w tym momencie. Czy także widzi ten piękny księżyc? A może jest pochłonięty czymś innym? Ach, mała poprawka - kimś innym. Położyła głowę na oparciu fotela, wdając z siebie ciche westchnięcie.
- Cassidy, wszystko w porządku? - nagle przerwał jej głos ukochanej przyjaciółki. To ona znalazła ją po dzisiejszym ciężkim dla nastolatki wydarzeniu. Wciąż była przy niej, swym opiekuńczym zachowaniem jasno przekazując nastolatce, że zawsze mogą na siebie liczyć. Zrobiła jej herbaty, wciąż pytała o samopoczucie. Przeżyła tragedię Cassidy równie mocno, co sama poszkodowana, choć może wydawać się to czymś niemożliwym. Gdy jednak człowiekowi na kimś zależy, ta druga osoba staje się jej częścią, a każda jej krzywda jest raniąca. Dziewczyny znały się od dwóch lat i bez wątpienia im na sobie zależało. Cóż, 'pewnego przyjaciela poznaje się w niepewnym położeniu'.
- Zależy o jaki porządek pytasz. - Wzruszyła swymi wątłymi ramionami. - Jeśli chodzi o koncept filozoficzny, to porządek jest w istocie haosem, bowiem porządek sam w sobie nie może istnieć, gdyż to właśnie haos tworzy nas, nasze myśli, uczucia, a my nadal tu jesteśmy, prawda? Więc porządku nie ma - kończy już ciszej, łyżką błądząc po dnie swojego napoju.
- Skarbie, jesteś pewna, że nie masz gorączki? - zapytała z niepokojem, przyglądając się, jak uważała, bredzącej od rzeczy przyjaciółce.
- Mara, to po prostu mnie przeraża - przyznała ze smutkiem. - Sądziłam, że nigdzie nie będzie mi gorzej niż w Frankfurcie, ale teraz... - dodała, czując pierwszą ze skrzętnie ukrywanych łez, której udało się uciec z jej umysłu. - Nie chcę umierać. Wiem, że tak się stanie, jeśli tu zostanę. On mi nie odpuści, żadnej nie odpuścił. Dobrze wiesz, co działo się z dziewczynami, które odważyły się na jakikolwiek bunt. Nie chcę skończyć identycznie. - Wzrok wtopiła w swe ukochane okno. Jej księżyca już tam nie było. Odszedł w inne miejsce, dodając jej kolejny punkt do pakietu złych emocji.
- Ale co my możemy? - Blondynka usiadła na przeciw dziewczyny w równie starym fotelu, wzdychając cicho. - Nie mamy żadnej szkoły, pieniędzy, a do tego, jak już mówiłaś, on nie odpuści nam tego. Może po prostu należy... - przerwała na chwilę, z zakłopotaniem spoglądając na swe spocone dłonie. - Może powinnaś z nim porozmawiać? Będzie zły, ale na pewno mu przejdzie i...
- Może jeszcze mam go przeprosić za to, że pozwolił temu skurwielowi mnie zgwałcić?! - uniosła się, przybierając srogi wyraz twarzy. Emocje wygrały już w przedbiegach. Pomysł przyjaciółki uczynił z nich bombę, której eksplozji nie była w stanie powstrzymać. - Wyrwiemy się stąd, zobaczysz. Nawet, jeśli miałabym osobiście strzelić mu w skroń i zakopać zwłoki. - Uformowała ze swej dłoni pięść, która jasno mówiła o tym, że kobieta nie zrezygnuje.
- Cass, nie jesteś mordercą, przestań! - odpowiedziała, będąc zaszokowaną pomysłem brunetki. - Odejdziemy stąd, ale teraz musimy wytrzymać. Może to zabrzmi absurdalnie, ale takie życie jest milion razy lepsze od śmierci, którą bym nam sprawili - dodała już spokojniejszym tonem.
Nagle w pomieszczeniu rozległ się dźwięk drzwi, które już od dawna skrzypiały niemiłosiernie, niszcząc dialog przyjaciółek. Wyłonił się z nich wysoki, łysy mężczyzna w średnim wieku. Nie wyglądał na zbyt rozgarniętego i niestety tak właśnie było. Ale cóż, jego zadaniem było wchodzenie w tyłek szefowi, a nie myślenie. Własny umysł w tym biznesie zdecydowanie nie był atutem.
- No, dziewczynki, szef chce z wami porozmawiać - ogłosił z uśmiechem, który nie był niczym więcej, jak czystym wyrazem ironii. Czyżby wiedział o czymś, o czym dziewczyny nie miały pojęcia?
***
Leżeli w satynowej pościeli, patrząc w swe oczy. Ich ciała były zupełnie nagie, zmęczone czułościami, które wypełniały pomieszczenie jeszcze kilka chwil temu. Zapewne, jak było zawsze i jak wskazywała późna pora, ułożyliby się do snu, lecz mężczyzna nie był w stanie choćby myśleć o tym podstępnym stanie. Patrzył w oczy Megan, która promieniowała radością, ale nie widział swojej blond narzeczonej, a Cassidy. Wciąż jego twarz ośwtlały promienie księżyca, które nieśmiało przenikały gęste chmury. Podziwiając je, poddawał się myślom coraz bardziej. Czy Cassidy też może spokojnie leżeć i je obserwować? A może w tym momencie jest zupełnie sama i nikt nie może powiedzieć jej choćby zwykłe "dobranoc"? - zadawał sobie owe pytania, by następnie skrupulatnie analizować każdą możliwą wersję. Z czasem jednak począł rozmyślać nad innym, może nawet ważniejszym aspektem swojej sytuacji. Nie był w końcu pewien czy ona choćby go lubi. Ba, nie był pewien dlaczego tyle o niej myśli. Każda próba uznania jej za dobrą zabawę i nic więcej zostawała mordowana w jego umyśle. Kochał Megan nad życie, więc czemu w głowie miał ciągle jedynie "CASSIDY,CASSIDY, CASSIDY"?
- Cristiano, coś cię trapi? - zaniepokoił się czuły głos jego partnerki.
- Nie, Cassidy - odparł niemalże natychmiast. Gdy jednak zorientował się, co zrobił, było już za późno.
____________________________________
Nie wiem nawet, co powiedzieć, by się usprawiedliwić. Zepsuta ładowarka, brak weny... dużo by mówić. Mam nadzieję, że choć jedna osoba na to czekała... Pozdrawiam xo

poniedziałek, 30 czerwca 2014

3. Two worlds

Otworzyła swe obolałe powieki, będąc rażoną promieniami jasnego, dziennego światła. Do jej umysłu w ułamku sekundy powróciły wydarzenia wczorajszej nocy, piorunujący strach i ogromny ból, który odbierał siły do wykonania choćby małego ruchu. Dotarło do niej także uczucie pewnego bezpieczeństwa. Powoli podniosła się na łokciach, chcąc ocenić miejsce swego pobytu. Była u niego. Leżała na wygodnym łóżku, w którym przecież jeszcze nie tak dawno spali razem. Obok łóżka stała filiżanka ciepłej herbaty, której temperatura wskazywała, iż Portugalczyk musiał pojawić się przy niej zaledwie kilka minut temu. Szybko podjęła decyzję o odnalezieniu mężczyzny. Powoli usiadła na krawędzi łoża, mocno łapiąc się za swój bok. Prawdopodobnie miała złamane kilka żeber, lecz to wcale jej nie przeszkodziło. Założyła na siebie leżący na pobliskim krześle szlafrok i ruszyła na poszukiwanie swego wybawcy.
Odnalazła go niezmiernie szybko, bowiem dźwięk jego radosnego głosu, który nucił nieśmiertelny przebój Nirvany, a także przyjemny zapach jednoznacznie wskazywały na kuchnię. Pomieszczenie to kobieta miała okazję obejrzeć już wcześniej, lecz dopiero teraz doceniła jego piękno. Ciemne kolory, które połączono z kremowym odcieniem, sprawiały wrażenie niezmiernie przytulnych, aniżeli wystawnych i sterylnych, jak to często bywało w przypadku domów bogatych ludzi. Dziewiętnastolatka wolnym krokiem dotarła do Cristiano, którego delikatnie dotknęła w ramię. Nie zauważył jej, będąc pochłoniętym swymi pasjami, więc musiała mu o sobie przypomnieć.
- Dzień dobry - przywitała się cichutko, stając oko w oko z przystojnym milionerem.
- Cass, dlaczego nie jesteś w łóżku? - zmartwił się natychmiast. Nakazał kobiecie zajęcie miejsca przy blacie kuchennym, niczym rasowy dżentelmen odsuwając dla niej krzesło.
- Nic mi nie będzie, nie musisz się martwić - odparła natychmiast, uprzednio zbytnio nie myśląc nad swymi słowami. Obawy pojawiły się dopiero po kilku sekundach. Dlaczego ona w ogóle sądziła, że on się martwił? Przecież to apogeum cynizmu. 
- Słonko, mylisz się. - Pokiwał głową, z rękami opartymi na biodrach stojąc na przeciw niej. - Czemu wszystkie kobiety muszą być tak uparte? - dodał pod nosem.
- Żeby nie zginąć od waszych głupich pomysłów - mruknęła, opierając się wygodnie o oparcie krzesła. Swoją głupotę znów odkryła dopiero po chwili, słysząc już jedynie gromki śmiech mężczyzny. Czasami powinna ugryźć się w język, lecz niestety kontrola własnych słów była dla niej momentami czystą abstrakcją, przez co już od dzieciństwa miała liczne problemy. - Przepraszam, nie powinnam - wydukała niedwo słyszalną mieszankę słów, chcąc załagodzić sytuację.
- Podoba mi się twój temperament, wiesz? - wymruczał, zbliżając się do ucha kobiety. Dotknął swymi czułymi wargami jej szyję, niczym prąd elektryczny przeprowadzając przyjemne ciepło wzdłuż jej drobnego ciała. Następnie po prostu odszedł. Jakby nigdy nic powrócił do swych przerwanych zajęć, znów nucąc pod nosem dobrze znany mu numer.
Śniadanie skonsumowali niemalże w ciszy, raz po raz zerkając na siebie nawzajem. Dopiero gdy nadszedł czas sprzątania, kobieta przerwała długotrwałą ciszę, wstając od stołu.
- Pomogę ci - oznajmiła, zaczynając zbierać brudne naczynia. On jednak natychmiast zakazał jej tej czynności, wyrywając z rąk drobnej istoty wszystkie talerze.
- Jesteś moim gościem, masz odpoczywać, odpoczywać i jeszcze raz odpoczywać - mówił z troską w swym silnym głosie, ze starannością sprzątając po posiłku. - Poza tym zaraz pojedziemy na komisariat, musisz złożyć zeznania - dokończył, niemalże stosując w jej kierunku rozkaz. Był pewien protestów z jej strony, lecz upór miał we krwi i nie zamierzał zrezygnować. Bydlak, który jej to zrobił musiał ponieść karę.
- Nie! - wypaliła zdecydowanym tonem. - Żadnych szpitali, policji, mediów i innych organizacji - zastrzegła, krzyżując ręce na piersi.
- Jesteś głupia, wiesz? - Rzucił wszystko, co miał w dłoniach, a następnie zasiadł obok kobiety, chcąc swe słowa skierować wprost do jej kolorowych tęczówek. - Pozwolisz, by sprawca nie otrzymał tego, co mu się należy? Cass, obiecałaś mi wczoraj, że pojedziemy złożyć zeznania i zrobimy to. On cię nie znajdzie, obiecuję.
- Ale ty nic nie rozumiesz, ja nie mogę! On ma kontakty, a ja jestem tu nielegalnie. Cristiano, oni mnie deportują do domu. - Smutny wzrok skierowała na swe roztrzęsione dłonie. - Nie wrócę tam, nie zmusi mnie do tego żadna siła - przysięgła sama sobie. Nienawidziła swego miejsca zamieszkania, kraju. W Hiszpanii nigdy nie było jej dobrze, lecz tu toczyło się jej życie, to tu chciała umrzeć. Nie wyobrażała sobie powrotu do rodziny, słów obelg z ust ojca alkoholika. Nie, nie mogła tam wrócić za wszelką cenę.
- On? On, czyli kto? - natychmiast zainteresował się przystojny brunet. - Też mam kontakty i mogę ci pomóc. Przecież nie jesteś tu sama i...
- Przestań zgrywać wybawcę ludzkości, dobrze?! - przerwała mu ostrym tonem, szybkim ruchem wstając z miejsca. - Bardzo mi pomogłeś, ale nie możesz angażować się w moje problemy. Cristiano, dam sobie radę, martw się swoimi sprawami, a nie nieznajomymi ludźmi - dokończyła już ciszej, jakby wstydziła się swoich słów. Nie powinna na niego krzyczeć, wiedziała to. Dał jej tak wiele, nie był winny za jej niepowodzenia życiowe. Chwyciła do ręki kubek ciepłego mleka i postanowiła udać się do swego pokoju. Szła bardzo wolno, chcąc podświadomie usłyszeć jego słowa, ten cudowny, gorący głos. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie odezwał się nawet na chwilę. Mogła podziwiać go jedynie siedzącego niczym posąg w swym miejscu i pustym wzrokiem obserwującego obraz za ogromnym, salonowym oknem.
*
Siedziała po turecku na skraju wygodnego łóżka, oglądając w telewizji mało rozumiany serial. Był on tworem hiszpańskojęzycznym, więc nie było to nic nadzwyczajnego. Odkąd przyjechała do Madrytu, nauczyła się podstaw, lecz nadal była bardzo mierna w tym pięknym języku. Przedstawione na ekranie sceny oglądała jednak z wielką pasją, chcąc zająć myśli czymkolwiek. Nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Wyłonił się z nich gospodarz domu, który z trzema kartkami w ręku położył się obok niej, jedną rękę podkładając pod swój kark. Spojrzał na nią swym czarującym wzrokiem i wygłosił z powagą:
- Musisz mi pomóc w pewnej decyzji. Nie znasz się na piłce, więc będziesz neutralna.
- Ale o co chodzi? - zapytała z nieukrywanym zdziwieniem. Był on w końcu obrażony, wręcz wściekły, a nagle jego humor przybrał formę najprawdziwszego słońca, które swymi promyczkami zabija poczucie mroku. Kobieta ostrożnie wzięła od niego posiadane kartki, które z zaangażowaniem poczęła przyglądać. Były na nich cyferki, prośby, wręcz bałaganie, ale przede wszystkim kolejna dzisiejszego dnia porcja niezrozumiałych dla niej i słów.
- Wyprowadzam się z Madrytu, a ty powiesz mi gdzie - padło z ust rozpromienionego mężczyzny, który obrócił się na bok w jej kierunku, by móc swymi czekoladowymi oczami dokładniej podziwiać jej osobę. - Oczywiście nie na zawsze. Na kilka tygodni, by zrobić kursy z drużyną sportową, a potem wracam do domu - dodał na końcu, widząc jej przerażoną minę.
- Ale ja nie znam się na tych twoich drużynach. Chcesz z mojej winy skończyć w jakimś klubie z szatnią pod gołym niebem? - zażartowała, sama nie wierząc w swoją śmiałość.
- Z tobą mógłbym nawet w Afganistanie pośród latających kul - szepnął, koniuszkiem palca przejeżdżając wzdłuż jej nagiej dłoni.
Znów poczuła to dziwne uczucie, które zabijało resztki tlenu w jej płucach. Podświadomie żądała o więcej, nie mogła jednak do tego dopuścić, gdyż to nie było na miejscu.
- To może zrobimy losowanie? - zaproponowała po chwili namysłu. Jej plan nie był genialny, lecz był jakiś. Rozłożyła kartki niezapisaną stroną do góry i wymieszała starannie. - Teraz musisz wybrać - rozkazała brunetowi.
- Jesteś genialna, wiesz? - Zaśmiał się, biorąc do ręki pierwszą kartkę z brzegu. Odwrócił ją tekstem do siebie i ujrzał ogromny napis oraz logo klubu. Mówiły one jednoznacznie, że czekały go trzy tygodnie współpracy z Bayernem Monachium. - Musisz mnie nauczyć niemieckiego! - obwieścił natychmiast, ukazując kobiecie rządek swych białych zębów.
- Niemieckiego? - zapytała lekko zamieszana, lecz on w mgnieniu oka wyciągnął z szafki długopis, zeszyt i oczekiwał na początek lekcji.
- To zaczynamy? Po co tracić czas - mówił, wciąż ciesząc się niczym małe dziecko. Był tak radosny, potrafił zaczarować swoim humorem.
- Umiesz jakieś podstawy? - Spojrzała w jego cudowne oczy. Szybko jednak spuściła wzrok, pesząc się blaskiem jego tęczówek. Usiadła pod oparciem łóżka, podkurczając swe nogi.
- Oezil nauczył mnie kiedyś kilku słówek - przyznał z dumą w swym silnym głosie. - A poza tym uczę się bardzo szybko - mruknął cicho, wtapiając swe źrenice w piersi kobiety. Dłonią pragnął dotknąć jej zgrabnego uda, lecz ona natychmiast odsunęła się kilka centymetrów dalej.
- Ich möchte heute über Obst und Gemüse sprechen. Was du denkst über gesund Essen? - zapytała kompletnie zaszokowanego mężczyznę, który zapewne zrozumiał nie więcej niż dwa słowa.
- Lubię czarny, ale moim ulubionym kolorem jest biały - odparł po chwili namysłu, swym dumnym wyrazem twarzy przyprawiając kobietę niemalże o śmierć ze śmiechu.
- Pytałam cię o warzywa i owoce, Cristiano - wyjaśniła w końcu, widząc, jak mężczyzna nabiera coraz większego smutku na swej zazwyczaj wesołej twarz. Momentalnie sama posmutniała, lecz gdy on znów się zaśmiał, śmiał się razem z nim.
- Zrobię ci herbaty, to może potrwać bardzo długo - rzucił z uśmiechem na ustach, zrywając się z satynowej pościeli. Ruszył w kierunku drzwi i już miał wychodzić, gdy zatrzymał go cichutki głos kobiety.
- Dziękuję, że pozwalasz mi tu zostać. Długo nie będę ci przeszkadzać, obiecuję. - Obdarowała go spojrzeniem pełnym wdzięczności, znów siadając po turecku. Odgarnęła swe intensywne włosy na bok, wpatrując się w nienaganną sylwetkę mężczyzny.
- Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz. Jesteśmy przyjaciółmi, musimy sobie pomagać - odpowiedział, by następnie po prostu zniknąć za drzwiami pomieszczenia.
Pozostawił kobietę z kolejnym, dziwnym zmartwieniem. Czy naprawdę powiedział "Jesteśmy przyjaciółmi" ? Wciąż nie mogła przyjąć czynów Cristiano do swej świadomości. On jej nie znał, skąd więc brał swe zaufanie? Mężczyzna był dla dziewiętnastolatki coraz większą zagadką. Każdej godziny odkrywała jej nowy element, lecz czy kiedykolwiek będzie w stanie ją rozwiązać? Nie mogła odpowiedzieć sobie na żadne pytanie. Może był temu winny zamęt w jej umyśle, a może coraz większy ból, który torpedował jej żebra. Delikatnie podsunęła koszulkę, którą otrzymała od piłkarza, ku górze, by móc przyjrzeć się ranie. Ujrzała ogromne, czerwone plamy. Nie znała się na medycynie, wiedziała jednak, że nie były one oznaką niczego dobrego.
- Jedziemy do szpitala - oznajmił stanowczy, męski głos, którego właściciel stał w progu z kubkiem ciepłej cieczy.
Niemalże wzdrygnęła na dźwięk głosu mężczyzny. Czy on naprawdę nie umiał pukać? - oburzyła się w myślach, lecz sama szybko odpowiedziała sobie na to pytanie. - No tak, w końcu to jego dom, nie musi...
- Nigdzie się nie wybieram! - zaprotestowała zdecydowanie. - Wzięłam tabletki. Na pewno przejdzie mi samo - dodała pod nosem, krzyżując swe dłonie na piersi niczym obrażone dziecko.
- Cass, ale ja nawet z tobą nie mam zamiaru dyskutować! - uniósł się, będąc na skraju wytrzymałości. Nie zwykł krzyczeć na kogokolwiek, aczkolwiek nie mógł narażać zdrowia przyjaciółki przez jej chore widzi mi się. Postępował słusznie, a przynajmniej tak sądził. Zasiadł na krawędzi łóżka, swą ciepłą dłoń kładąc na jej kolanie. - Słonko, to tylko badania, nic ci się nie stanie - dokończył po chwili, obserwując jej smutne, niemalże przerażone spojrzenie. Wyglądała tak niewinnie. Była tak niesamowicie delikatna niczym mały kwiatek. Portugalczyk czuł się zobowiązany do ochrony tej istoty. Owszem, znał ją jedynie prozaicznie, lecz czuł z nią niezwykłą więź.
- Ale ja umiem zadbać sama o siebie - wydukała nagle, ocierając łzy, które mimowolnie uroniły jej oczy. Nadmiar emocji robił swoje. Była tylko człowiekiem, miała prawo do stanu cierpienia.
- Gdybyś umiała to... - westchnął. Pragnął wyrzucić z siebie wszystkie dręczące go słowa, ale nagle coś go powstrzymało.
- To nie byłabym dziwką, tak? - Uśmiechnęła się ironicznie, pierwszy raz tego wieczora spoglądając w oczy mężczyzny. - Nie powinnam tu przychodzić - dodała już cichym, niemalże niesłyszalnym głosem. Starała się ujrzeć w byłym piłkarzu poczucie wyższości, cokolwiek z tym związanego. Jedynym uczuciem, które mogła zaobserwować na jego twarzy, był jednakże smutek.
- Przykro mi, że tak o mnie myślisz - stwierdził beznamiętnym głosem, wzrok skupiając na ogromnym oknie, które usytuowane było przed nimi. Po chwili jednak jego oczy wybrały inny obiekt pożądania. Cristiano objął swym silnym ramieniem drobne ciało kobiety.
Cassidy położyła głowę na jego kolanach, wciąż roniąc krople rozpaczy. Nie miała odwagi odpowiedzieć na jego słowa. Prawdopodobnie zabolały ją one mocniej niż wszystkie obelgi ze strony byłych klientów. Powód tego odczucia nie był skomplikowany. Po prostu na Cristiano zaczęło jej zależeć. Gdy gładził jej miękkie włosy swą gorącą dłonią, czuła, że szczęście wypełnia jej wnętrze. Każdy gest powodował w niej wrażenie dziwniejsze niż wszystkie, które dotychczas znała. Nie były to tzw. motyle w brzuchu, lecz pewien spokój, który niczym najgroźniejszy z wirusów zarażał jej dotychczas zimne serce. Tak, czuła spokój pomimo swego płaczu, bowiem w końcu miała kogoś bliskiego. W końcu miała przyjaciela, dla którego jej egzystencja miała znaczenie.
*
Leżała skulona w kłębek obok jego silnego ciała. Ich oddech miał niemalże identyczne tempo - powolne, wyciszone. Silna ręką mężczyzny spoczywała w tali kobiety, delikatnie przesuwając się w górę i dół. Leżeli tak od kilkunastu minut. Słowa były im zbędne, a może i były szkodnikami, które musieli unicestwić. Woleli cieszyć się swoim zapachem, delikatnymi gestami. Ich utopię przerwał dopiero dźwięk sms'a. Łatwo było odgadnąć właściciela telefonu, gdyż Cassidy swojego nie posiadała. Mężczyzna leniwym ruchem chwycił smartphona i odczytał treść wiadomości.
"Dlaczego nie odbierasz wiadomości, misiu? Wracam jutro rano. Możesz po mnie przyjechać na lotnisko? Kocham Cię."  
Westchnął nieznacznie, kończąc analizę tekstu. Zwiastował on tylko jedno, a więc koniec chwil z Cass. Oczywiście tęsknił za Megan, lecz ta drobna istota wciąż była dla niego ogromną zagadką, którą choć w małym stopniu chciałby odkryć.
- Coś się stało? - zapytała nagle posiadaczka patentu na jego myśli.
- Nie, po prostu moja narzeczona jutro wraca - wyjaśnił, starając się wyjść jak najbardziej naturalnie i, co chyba najważniejsze, nie okazać swego zdenerwowania tym faktem.
- Czyli rozumiem, że mam się wynosić - stwierdziła cichutkim głosem, który swą nostalgią spowodował dziwne ukucie w jego sercu.
- Masz wypoczywać i niczym się nie martwić - rozkazał natychmiast, składając delikatny pocałunek na jej szyi. Sam był przerażony wizją powrotu ukochanej, ale jednocześnie był pewien, że nie opuści Cassidy. Był jej to winien, a przynajmniej w takim przekonaniu żył.
Odpowiedziała mu uśmiechem. Delikatnym i szczerym, który mówił więcej niż tysiąc idealnych formułek dziękczynnych. Także odczuwała strach, ale z Cristiano wszystko wydawało się być prostsze, lepsze.
*
Ciche szmery rozbrzmiewały w korytarzu ogromnej willi. Kobieta jeszcze kilka minut temu była gościem w krainie Morfeusza, ale dziwne dźwięki w ułamku sekundy odebrały jej klucze do stanu owej błogości. Przez chwilę starała się ignorować tajemnicze dźwięki, lecz po chwili ciekawość wzięła górę. Kobieta z natury nienawidziła nie wiedzieć, co dzieje się dookoła niej. Miała z tego powodu mnóstwo problemów, czasami bardzo poważnych, ale nadal nie potrafiła postępować inaczej. Założyła pozostawione obok łóżka buty i wolnym krokiem wyszła z sypialni. Sprawców całego zamieszania dostrzegła niemal natychmiast. Zdawali się kłócić z niewiadomego kobiecie powodu. Gdy jednak ją zauważyli, natychmiast przybrali taktykę ciszy.
- Już wstałaś? - Zdziwienie wymalowało się na twarzy Cristiano.
- No tak jakoś... - odparła nieco pokrętnie, analizując wzrokiem postać towarzysza Portugalczyka. Był to w istocie rzeczy mężczyzna w średnim wieku z niewielkim zarostem. Ubrany był w bardzo drogie ubrania, które już z odległości kilku metrów robiły piorunujące wrażenie. Zdawał się być niezbyt miły, aczkolwiek ludzi nie ocenia się po okładce, co zdecydowanie popierała młoda Niemka.
- Cass, to mój przyjaciel, Doktor Juan Carlos. Poprosiłem go, by cię zbadał - wygłosił tonem, który zdecydowanie nie znosił sprzeciwu. Spodziewał się protestów ze strony kobiety, gdyż nie był aż tak wielkim optymistą, by myśleć inaczej. Nie spodziewał się jednak tego, co wydarzyło się po jego przemowie. Kobieta natychmiast pobiegła do sypialni, w której zamknęła się na klucz. Mimo, że biegał dość szybko, nie miał z nią najmniejszych szans.
- Niech on stąd pójdzie! - krzyczała zrozpaczonym głosem, siadając pod drzwiami. Kierowały nią dziesiątki zupełnie sprzecznych emocji. Wizja powrotu do domu była tak przerażająca, że wygrywała ze zdrowym rozsądkiem już w przedbiegach.
- On ci nic nie zrobi, słońce. To mój przyjaciel, leczy piłkarzy Realu... - próbował tłumaczyć, stojąc pod drzwiami. Starał się jak tylko mógł, niestety na próżno.
- Nie wrócę do domu! - mówiła, nie starając się maskować kolejnego ataku płaczu.
- Nie pozwolę zrobić ci nic złego, zostaniesz tutaj, obiecuję, Cass... - wciąż przekonywał swym delikatnym, opiekuńczym głosem.
Nie odpowiedziała. Przetarła swe mokre oczy, podnosząc się z zimnej podłogi. Powoli otworzyła drzwi i ujrzała jego. Stał przed nią ze swoim uroczym uśmiechem na ustach, wyciągając w jej kierunku dłoń. Zaufała mu. Czuła, że jemu naprawdę może zaufać. Podała mu dłoń i ruszyła w kierunku, który wyznaczył. Po chwili byli już w salonie, w którym czekał nieznajomy mężczyzna. Wydawał się jej tak bardzo wrogi, lecz jeśli Cristiano mu ufał, mogła uznać, że był dobrym człowiekiem. Usiadła na fotelu, powoli zdejmując bluzkę piłkarza, którą miała na sobie. Jej ciało było pełne siniaków, małych ran. Wszystkie wyglądały okropnie, a bolały równie mocno. Lekarz oglądał je z dziwnym spokojem. Był on wręcz zbyt spokojny. W końcu usiadł obok przyjaciela i wygłosił:
- Kilka złamanych żeber, mocne potłuczenia, ryzyko urazów wewnętrznych, do tego ta okropna rana pod okiem, która aż prosi się o zszycie... Cristiano, tutaj nawet nie ma co dyskutować, szpital jest konieczny, Ibuprom nie poskłada jej kości.
- Dobra, pójdę po samochód - natychmiast zadecydował piłkarz, który zdawał się nie na żarty przerazić słowami Juana. Był on w końcu cenionym specjalistą, wiele razy samym spojrzeniem odgadywał, co dolegało zawodnikom, gdy jeszcze grał w Realu Madryt.
- Nie! Nie zgadzam się! - wrzasnęła niemal od razu, znów wpadając w panikę. Najchętniej znów uciekłaby do sypialni, lecz strach sprawił, że jej nogi zdawały się ważyć milion kilogramów. Podkuliła je jedynie, przesuwając się w kąt fotela. Schowała mokrą twarz w dłonie, trzesąc się niczym galaretka.  Starała się wyplenić z umysłu wszystkie odgłosy, które dobiegały z otoczenia. Były one zbyt bolesne dla przerażonej dziewiętnastolatki. Niczym młot pneumatyczny tworzyły w jej głowie ogromne wibracje, przyprawiając jej zmysły o stan krytyczny.
- Cassidy, nie musisz się bać szpitala, mała. Wszystko załatwimy poufnie, bez żadnych nazwisk, jeśli tylko to ci pomoże... - przekonywał, siadając na skraju jej fotela. Pragnął przytulić jej rozdygotane ciało, lecz im on był bliżej, tym ona płakała bardziej. W końcu zrezygnował. Spuścił głowę, swym smutnym wzrokiem obdarzając dywan.
- Ale ty nic nie rozumiesz - bąknęła, kończąc chwilę nieznośnej ciszy. Jej płacz zdawał się przybierać na mocy, a podkrążone oczy wręcz błagać o ratunek. - Jeśli on się dowie będziesz miał kłopoty, wszyscy będziecie mieli.. - dodała prawie szeptem.
- Nieprawda, słońce. Zatrudnimy najlepszych prawników i...
- Prawnicy nie ochronią cię przed kulami! - wrzasnęła, wchodząc mężczyźnie w słowo. Była zbyt zdenerwowana, by panować nad emocjami. Uświadamiała sobie, jak głupio musi wyglądać w oczach Cristiano, lecz pragnęła chronić go z całego serca, nic więcej.
- Jeśli mu podarujesz, ten dupek wygra. Chcesz tego? - zdawał się być kompletnie niewzruszony krzykiem kobiety. Nadal przekonywał ją swoim delikatnym, pełnym ciepła głosem, licząc na niewiadomo jaki efekt.
- Cristiano, ty naprawdę nie rozumiesz... On wygrał tą grę, gdy ona jeszcze w ogóle się nie zaczęła - westchnęła, wycierając mokrą twarz w rękaw bluzki.
- Więc teraz chcesz się przed nim ukrywać? Uciekać całe życie? - Pokręcił głową, swym smutnym spojrzeniem, przepełnionym żalem głosem, toturując jej osobę.
Nie chciała. Mężczyzna trafił w najsłabszy punkt jej uporu, burząc go niczym dynamit i wlewając morze wątpliwości do jej serca. Jako mała dziewczynka  marzyła o domu pełnym radości, cudownym mężu, który wracałby z pracy i składał swój gorący pocałunek na jej wargach. Potem szedłby do ich dzieci i  bawiliby się wspólnie w promieniach zachodzącego słońca, nie muszą martwić się dosłownie niczym. Marzyła o życiu, które posiadał Cristiano; o mężczyźnie, którym był Cristiano. Jej los zdecydował jednak inaczej. Nie mogła żyć marzeniami, które, choć piękne, nigdy nie będą miały szans stać się światem rzeczywistym. Musiała myśleć o swoim dobrze, dbać o siebie. Była przecież zdania tylko na siebie. Nie mogła zaakceptować swojej obecności w życiu Portugalczyka, choć ukrycie tak jej pragnęła. Stąd jej decyzja, która, choć wydaje się być lekkomyślna, była w jej mniemaniu jedynym dobrym rozwiązaniem.
- Cristiano, wrócę tam. To moje miejsce i nie masz prawa mnie zatrzymywać. Jestem ci wdzięczna za wszystko, ale twoje życie to nie mój świat, przepraszam - obwieściła zdecydowanym tonem, który bolał niczym uderzenie pioruna. Otarła swe łzy i wstała z miejsca, zostawiając zaszokowanego piłkarza w salonie. Wolnym krokiem ruszyła w kierunku łazienki. Musiała wyglądać ładnie, inaczej dostałaby jeszcze mocniej od swojego szefa. I choć każdy krok budził w niej ogromny strach, wiedziała, że tak już być musi. Nie wiedziała jedynie czy kiedykolwiek uda się jej zapomnieć o swoim gadatliwym przyjacielu...
______________________
Hiszpania w domu, Portugalia w domu, Włochy także, Anglii brak, Urugwaj wygryzł się z zawodów... No cóż, tak oto powstały najlepsze MŚ od wielu lat! A tymczasem... serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam na nr 3. Jestem zadowolona tak średnio, ale poprawki nie dałyby zbyt wiele, więc... oby do następnego! Są wakacje, więc będzie tylko lepiej.
Pozdrawiam Was ja... i...

piątek, 20 czerwca 2014

2. Shades of sadness

Dłoń mężczyzny leniwym ruchem skierowała się w stronę miejsca, które jeszcze kilka godzin temu było zajęte przez piękną brunetkę. Otworzył swe czekoladowe oczy, lecz zastał jedynie pustkę. Usilnie liczył, że kobietę zostanie w kuchni, lecz list pozostawiony obok łóżka szybko wyprowadził go ze sfery marzeń. Otworzył go niepewnie, jakby chcąc przygotować się na wszystko, co tylko było w czarnym scenariuszu, przetarł swe zaspane powieki i zaczął czytać z zapartym tchem.
"Kochany Voceras,
Postanowiłam pozostawić po sobie te kilka słów, by jeszcze raz wyrazić moje podziękowania. Wczorajszym wieczorem przywróciłeś mi wiarę w ludzi, bezinteresowność. Jestem pewna, że mieć takiego przyjaciela to ogromny zaszczyt. Nigdy nie śmiałabym prosić Cię o cokolwiek, pragnę tylko, byś potraktował moje wczorajsze słowa poważnie. Zasługujesz na coś lepszego, jesteś dobrym człowiekiem, musisz tylko w to uwierzyć. Będę codziennie modlić się za Ciebie, dziękuję.
Ps : Pieniądze przekaż na jakiś szczytny cel, innym przydadzą się bardziej niż mnie.
Cassidy. "
Starał się zaakceptować słowa kobiety ze spokojem, w końcu wiedział, że tak musiało być, lecz jego serce wypełniła nieznośna pustka. Szczerze polubił tą drobną istotę. Od dawna przy nikim nie czuł się tak swobodnie. Zupełnie tak, jakby świat cofnął go do czasu przed chorobą ukochanej, gdy mógł wszystko, miał mnóstwo przyjaciół, był po prostu szczęśliwy. Czy jednak to było racjonalne podejście? Nie zaprzątał sobie tym głowy. Był świadomy swoich czynów, pragnień. W życiu nigdy niczego nie żałował, cokolwiek by to nie było. Spotkania Cassi nie żałował podwójnie. Możnaby wysnuć wniosek, że był człowiekiem nikczemnym, wręcz niewdzięcznym. On jednak był najzwyczajniej w świecie samotny. Szanował wszystko, co podarował mu los, kochał swoją narzeczoną, lecz ostatnimi czasu wciąż nie potrafił wyrzucić ze swojego umysłu tego okropnego poczucia beznadziei. Podjął jednak decyzję o odpowiednim zagospodarowaniu słonecznego dnia. Było pięknie, więc musiał wykorzystać ten czas w dobry sposób. Ubrał kremowe jeansy, białą koszulę i czarną marynarkę. Niby standard, lecz na nim wszystko wyglądało obłędnie. Nawet w czasie pobytu w szpitalu musiał wykonywać choć proste ćwiczenia. "Chcę jeździć autem, a nie dźwigiem" - zwykł mówić. Jego dzisiejsze śniadanie także posiadało zdrowy charakter. Kanapki ze zbożowego chleba z pomidorem, a do tego szklanka mleka i koktajl o podejrzanym składzie oraz okropnym smaku szybko wylądowały w jego żołądku. Gotowy do wyjścia był już pół godziny po przebudzeniu. Z sypialni zabrał trzy rzeczy: teczkę z dokumentami, telefon komórkowy, a także pieniądze przeznaczone dla Cassi. Właśnie te trzy rzeczy miał nadać charakter przewodni dzisiejszemu dniu mężczyzny. Zajął miejsce w czerwonym Lamborghini i jako cel pierwszej 'wędrówki' obrał lokalny kościół. Był on niedaleko, więc 10 minut później był już na miejscu. Wszedł do środka z pokorą i zadumą. Przyjeżdżał w to miejsce bardzo często, gdy jego życie zaczęło się komplikować. Siadał w pierwszej ławce i po prostu rozmawiał z Bogiem. Od zawsze był człowiekiem głęboko wierzącym, choć do wzoru chrześcijanina brakowało mu bardzo wiele. Dzisiejszego dnia pomodlił się za Cassidy. Pragnął poprosić Najwyższego o opiekę nad kobietą, siłę dla niej. Była w końcu tak drobna, tak krucha, potrzebowała wsparcia. Przed wyjściem z kościoła wykonał jeszcze jeden, ale bardzo ważny gest. Całe 5 tyś przeznaczone dla kobiety wrzucił do skarbony. Spełnił jej życzenie, nie mógł uczynić inaczej.
Na zewnątrz znów odetchnął świeżym, wiosennym powietrzem. "Idealny dzień na wizytę u Królewskich" - stwierdził z zadowoleniem. Powoli ruszył w stronę stadionu Realu Madrid, chcąc po drodze nacieszyć się słonecznymi widokami. Nie spieszyło mu się w końcu, miał wolnego czasu aż w nadmiarze. Pod świątynią futbolu zaparkował kilkanaście minut później. Zabrał ze sobą wszystkie potrzebne dokumenty, by już po chwili stać pod gabinetem prezesa. Na korytarzu kłębiło się sporo ludzi, lecz mu to wcale nie przeszkadzało. Z pokorą czekał na przyjęcie. W końcu po krótkim czasie drzwi gabinetu uchyliły się, a z ich środka wyłonił się radosny, starszy mężczyzna. 
- Zapraszam cię, Cristiano. - Wpuścił piłkarza do środka, a następnie wskazał mu miejsce na przeciw siebie po drugiej stronie biurka. - Więc co cię do mnie sprowadza? Przez telefon mówiłeś, że to bardzo ważne - mruknął, natychmiast przechodząc do konkretów. Był taki od zawsze. Nienawidził marnować czasu, bo w końcu czas to pieniądz, a pieniędzy nigdy nie za wiele.
- Wiesz, ostatnio myślałem dużo i postanowiłem iść w psychologię sportu i tu zaczyna się problem, bo potrzebuję stażu z profesjonalną drużyną sportową. No i pomyślałem o Realu, bo gdzie znajdę lepszy klub? - Przedstawił swoje postulaty z uśmiechem na ustach. Był tak podekscytowany wizją powrotu do piłki, o niczym więcej nie marzył. Perez jednak szybko zmieszał jego plany z błotem.
- Cristiano, bardzo chętnie nawiązalibyśmy z tobą współpracę, ale w tym momencie mamy zbyt duży personel. Sam rozumiesz, gdzie za dużo pomysłów i przekonań tam wychodzi bagno, a nie dyscyplina. W tym roku i tak gramy poniżej naszej średniej, nie mogę ryzykować na razie. Może w najbliższym czasie, ale teraz naprawdę nie znajdziemy dla ciebie żadnego stanowiska - wyjaśnił ze stoickim spokojem, biorąc łyk świeżej kawki.
- Nie no, jasne, że rozumiem - odparł pod nosem. - Dobra, to ja dziękuję za wysłuchanie i pójdę już, bo na pewno jesteś zajęty - dodał jeszcze, wstając z miejsca. Uścisnął dłoń prezesowi i z naburmuszoną miną ruszył w stronę drzwi.
- Przepraszam, to naprawdę nie moja wina. Jakby co odezwiemy się do ciebie - padło jeszcze z ust jego byłego pracodawcy.
- Będę czekał na jakieś wiadomości - rzucił z udawanym entuzjazmem, lecz na korytarzu smutek wygrał z wszystkimi innymi emocjami. Teraz, gdy w końcu czuł się dobrze i mógł powrócić do sportu, życie znów wywinęło mu niezły numer. Był już pewien, że dzisiejszy dzień spędzi przed tv z kubłem lodów w ręku. Nie miał zamiaru wychodzić do ludzi i znosić ich szczęścia. Dziś jego jedynym pragnieniem był sen i zapomnieniem. Postanowił jeszcze tylko przywitać się z kolegami z drużyny. Podreptał na murawę, gdzie Królewscy toczyli zacięty mecz między sobą. Zauważyli go niemal od razu. Wszyscy otoczyli mężczyznę, rzucając mu się w ramiona. Niby dorośli mężczyźni, lecz nie wstydzili się swoich uczuć.
- Co u ciebie? Jak zdrowie? - zaczął Iker, stosując swój zwyczajowy zestaw pytań.
- Całkiem dobrze, choć ostatnio plecy mnie bolą, więc jeśli pragniesz mi pomóc to samochód czeka cały w błocie pod moim domem - odparł żartem, chcąc rozluźnić grobową atmosferę.
- Jeśli namówisz Megan do ubrania bikini i dopingu to mogę umyć ten złom nawet językiem - wypalił rozpromieniony jak zwykle Pepe.
- Ej, mówisz o mojej narzeczonej, więc uważaj na słowa! - Udał obrażonego, krzyżując ręce na piersi. Długo jednak nie wytrzymał. Roześmiał się wesoło, a razem z nim reszta dotąd ponurej drużyny. - A ten facet kim jest? - zmienił temat, wskazując palcem mężczyznę stojącego obok Carlo. Było on dość młody, lecz na piłkarza zdecydowanie za stary. Miał na sobie sportowy strój i zdecydowanie nie przypominał kibica. Od razu zwrócił uwagę Portugalczyka.
- Na imię ma Marco, ale my go nazywamy Hannibal - rzucił nad wyraz poważny Pepe. Dawno taki nie był, to nie zwiatowało nic pozytywnego.
- Perez zatrudnił go jako nowego wicetrenera. Podobno mamy straszne braki kadrowe, a szykują się trudne mecze, więc wzięli takiego skurwysyna, który myśli, że może wszystko i oczywiście zero dyskusji, bo pojadą po premii - wyjaśnił Iker, spoglądając w stronę Marco wręcz z odrazą.
- Ale to nie koniec, ten sadysta nawet nie zna zasad piłki. Jest prawnikiem, czaisz? - swoje dopowiedział Gareth.
- Taa, i dziwnym trafem niedługo bierze ślub z córką sponsora - podsumował Marcelo, dodając wiele znaczące prychnięcie.
- Czyli, że czekaj.. macie braki kadrowe? - Wciąż nie był w stanie ogarnąć słów, które usłyszał.
- No przecież ci mówię, jełopie. - Przewrócił oczami sam nad wyraz delikatny Kepler.
- Dobra, ja będę się zbierał. Muszę jeszcze załatwić kilka rzeczy, a wy na pewno macie dużo zagrań do przećwiczenia - rzucił cichym tonem, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza stadionem. Wcześniej był wściekły, teraz jednak jego stan sięgał apogeum złości. Uścisnął jeszcze tylko dłonie zdziwionym jego zachowaniem Królewskim i czym prędzej pognał do tunelu. Spokojny oddech było mu dane wziąć dopiero w aucie. Dłonie trzęsły mu się niczym galareta, lecz zmysły były w jeszcze gorszym stanie.
- Kur**! - Uderzył pięścią w kierownicę, czego natychmiast pożałował. Przemoc niczego nie rozwiązuje, powiadają. W przypadku mężczyzny było wręcz gorzej, przemoc wobec czegokolwiek bodziła jedynie w niego. Życiowy pechowiec, możnaby rzec. Na filozoficzne przemyślenia nie miał jednak czasu i energii. Z kieszeni wydobył telefon, by już po chwili czekać z utęsknieniem, aby usłyszeć głos ukochanej.
- Megan, skarbie! - wypalił rozpromieniony, gdy tylko dziewczyna podniosła słuchawkę. Jej dobre słowo - zdecydowanie tego teraz potrzebował.
- Cristiano, miło cię w końcu usłyszeć - odparła z czułością. - W domu wszystko w porządku? Dajesz sobie jakoś radę?
- Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku - mruknął bez przekonania. - Ale dość o mnie. Jak tam spotkanie z prezydentem? - automatycznie zmienił temat. Nie chciał smucić miłości swego życia, nie potrafił. 
- Ej, słyszę przecież, że coś ukrywasz. Kochanie, masz mi natychmiast wszystko odpowiedzieć i koniec kropka - zażądała natychmiast.
- Megi, ale to naprawdę nic takiego. Pomówmy o tobie, skarbie..
- Cristiano, mów - warknęła, wciąż pozostając przy swoim stanowisku. Od zawsze była niezwykle uparta. Zapewne dlatego też była świetną dziennikarką. Potrafiła złamać każdego, a politycy wręcz nienawidzili odpowiadać na jej inteligentne i niezwykle trafne pytania.
- Byłem u Pereza i chciałem go prosić o jakieś stanowisko, ale okazało się, że mają braki kadrowe i cóż, znów masz narzeczonego bezrobotnego. - Swoje słowa podsumował uśmiechem. Był on jednak oznaką goryczy, aniżeli radości. Do tej drugiej nie miał żadnych podstaw.
- Na pewno znajdą coś dla ciebie, w końcu wiedzą, że ten klub to dla ciebie całe życie. Tylko misiu, musisz na siebie uważać, błagam.
- Spokojnie, Megi. Nie podjadam słodyczy, wieczorem umyłem ząbki i nawet szybciej poszedłem spać. Umiem o siebie zadbać, uwierz. - Zaśmiał się, a narzeczona wraz z nim.
- No dobrze, to ja uciekam na konferencję w sprawie Ukrainy, bo mamy straszny młyn, a ty jedź do domu i dużo odpoczywaj. Będę o tobie myśleć, kocham cię, mój książę - rzuciła w pośpiechu, by następnie wyłączyć się, nie czekając nawet na odpowiedź ukochanego.
- Też cię kocham - powiedział już sam do siebie, z nostalgią wpatrując się w widok przed swymi oczami.
*
Szła ulicami powoli układającego się do snu miasta. Było już ciemno, lecz nie na tyle, by mogła uniknąć spojrzeń wścibskiej ludności. Tak, wyglądała fatalnie. Miała na sobie podartą, czerwoną sukienkę, bluzę z kapturem i w sumie tu nastąpił koniec stanu jej garderoby. Szpilki wyrzuciła do pierwszego spotkanego kontenera, stwierdzając, iż bez nich dojdzie szybciej i zdecydowanie z mniejszym bólem. Po jej policzkach spływała krew, która swoją intensywnością wciąż zmuszała jej myśli do oscylacji wokół dzisiejszego poranka. Nie była w stanie zapomnieć, ba, choćby myśleć w sposób logiczny. Strach przesłaniał jej rozsądek, wygrał z wszystkimi pozytywnymi rozkazami mózgu. W końcu po jakimś czasie dostrzegła ławkę. Nie była zadbana, ale dawała jej szansę wytchnienia. Sił miała już coraz mniej, a rany bolały coraz intensywniej. Zajęła miejsce na skraju siedziska, odtwarzając w swym umyśle tragiczne wydarzenia.
Godzina 7:00. Możnaby rzec, że dla dużej części populacji to jeszcze środek nocy, zwłaszcza w sobotę. Ona jednak znów musiała stawić się w znienawidzonej pracy. Weszła do nawet jak na te godziny spokojnego klubu, mając zamiar przecisnąć się cichutko i zjeść coś z Margaret na zapleczu. Szybko jednak dopadł ją szef - postawny Hiszpan z miną aspirującą do konkursu na sobowtóra Hitlera. Nakazał kobiecie zajęcie miejsca na olbrzymiej kanapie obok siebie i natychmiast przeszedł do konkretów.
- O której się wraca?! - wydarł się na cały głos.
- Klient prosił, żebym została, więc zostałam. Sam kazałeś mi spełnić wszystkie jego próby - wyjaśniła, wzrok skupiając na podłodze pod swoimi stopami. Bała się jego wyrazu twarzy, najzwyczajniej w świecie bała.
- No kazałem - przyznał niechętnie. - Tym razem ci daruję, masz szczęście. A teraz pieniądze, pieniądze, złotko - zażądał z uśmiechem na ustach. No tak, fortuna była jego ojcem, zbawicielem i nawet duchem świętym.
- Nie mam - odparła prawie szeptem.
- Co przepraszam?! - Wstał z miejsca, mocno zaciskając swoją pięść. Stanął nad kobietą, sprawiając, że morze łez mimowolnie wypełniło jej oczy.
- Nie mam pieniędzy, nie mogłam ich wziąć od niego. To dobry człowiek, nie byłam w stanie - powtórzyła, z przerażeniem spoglądając w oczy Hiszpana. Szybko tego pożałowała. Ta wściekłość, ten okropny stan bił od niego na kilometr.
- Trzeba było zostać zakonnicą, a nie dziwką, jeśli chciałaś szerzyć miłosierdzie! - wykrzyczał, uderzając ją po raz pierwszy. A potem drugi, trzeci, czwarty.. koszmar zdawał się nie mieć końca.
NIE! Nie była w stanie dłużej o tym myśleć. Niebo było już zupełnie czarne, musiała znaleźć jakieś schronienie. Logicznym było, że o powrocie do 'domu' nie ma nawet mowy. W głowie miała tylko jeden plan. Czyżby samobójczy? Była bliska takiego stwierdzenia, lecz brak pieniądzy, zmęczenie i ten okropny ból, to wszystko sprawiało, że nie miała wyjścia. Wolnym krokiem skierowała się w stronę domostwa, które już dobrze znała. Miejsca, które wydawało się jej prawdziwą utopią. Tylko czy było tam dla niej miejsce? Kilka chwil później była na miejscu. Ból był coraz mocniejszy, jakby chciał rozerwać ją od środka. Ostatnim sił nacisnęła domofon. Dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, ale w końcu ujrzała właściciela. Wyszedł do niej ubrany tak elegancko, tak pięknie. Był jeszcze cudowniejszy niż poprzednio.
- Cassi? Co tutaj robisz? - Natychmiast otworzył przed nią furtkę. Dopiero teraz ujrzał jej rany, podarte ubrania. Zamglone oczy, które wręcz błagały o ratunek.
- Proszę, pomóż mi - wyszeptała, czując, że świat wokół niej zaczyna niebezpiecznie wirować. Upadła wprost w jego silne ramiona, z trudnością łapiąc oddech. Więcej już nie pamiętała, straciła przytomność.

sobota, 14 czerwca 2014

1. Innocence lost

Piękna kobieta wolnym krokiem przemierzała osiedla, które swoim wyglądem czyniły jej tętno skrajnie szybkim. Starała wyobrazić sobie egzystencję w takim miejscu, bycie niczym bajecznie bogaci szejkowie. W jej życiu pieniędze nigdy nie stały na pierwszym miejscu, lecz nie zgadzała się ze stwierdzeniem, że nie dają szczęścia. Czy stanem szczęścia można w końcu nazwać wieczne życie do pierwszego i strach o to, co nastanie dnia kolejnego? Może i bogactwo nie jest w stanie podarować szczęścia, lecz na pewno mu pomaga. We wszystkim jednak trzeba znać umiar, pamiętać o byciu dobrym człowiekiem, cieszyć się każdym dniem. Właśnie w taki sposób podchodziła do życia. Szybko jednak jej umysł musiał opuścić świat wyobraźni i wrócić do rzeczywistości, w której pieniądze były towarem deficytowym, a ona sama nikim. Stanęła przed olbrzymim domem, który spokojnie mógłby należeć do prezydenta lub potentata naftowego. Jeszcze raz upewniła się, że wskazany adres jest prawidłowy. Prawie nigdy nie przebywała w takich okolicach. Gdy delikatnie nacisnęła dzwonek, na terenie ogromnej posiadłości rozległ się dźwięk szczekania psa. Szybko jednak ustał, a z drzwi wejściowych wyłonił się pewien mężczyzna. Nie mogła przyjrzeć mu się dokładnie z racji później pory i dzielącej ich odległości, lecz była pewna, że jest człowiekiem bardzo przystojnym. Szybko dopisała mu łatkę naburmuszonego bogacza, lecz ten pierwszym spojrzeniem zburzył mur jej podejrzeń.
- Mam nadzieję, że nie jesteś wrogiem zwierząt. Znalazłem dziś szczeniaka i z tego, co zauważyłem ma dziwny nawyk obskakiwania wszystkich gości - wypalił rozpromieniony osobnik, otwierając przed kobietą żelazną bramę do swojej posiadłości.
- Kocham zwierzęta, spokojnie - odparła lekko zmieszana, podążając w głąb podwórza. - A jaka to rasa? - dodała cichym tonem, starając się zachować choć odrobinę profesjonalizmu i nie gapić na wszystko dookoła, jak gdyby pochodziło z innej planty. Jej oczy jednak nie chciały podjąć współpracy, będąc pod natłokiem tylu wyrażeń.
- Podejrzewam, że owczarek, ale znalazłem go na ulicy i jeszcze nie byliśmy u weterynarza, więc pewności nie mam. - Zaśmiał się, ukazując wszystkie swoje białe zęby. - No i witam w moich skromnych progach - dokończył, wprowadzając kobietę do olbrzymiego i jasnego salonu.
Już w ogrodzie nie była w stanie kontrolować swojego zachwytu, lecz gdy ujrzała wnętrze willi, była już w innym świecie.
- Bardzo skromne te progi - prychnęła, rozglądając się uważnie dookoła siebie. Nagle jej wzrok przykuł mały piesek. Nie był zbyt duży, sięgał jej zaledwie do połowy łydki. Jego sierść była czarna, a czerwona kokardka zawiązana pod szyją sprawiła, że rozczuliłby nawet największego twardziela. Nie była w stanie nie podejść do tego małego cudu natury. Pogłaskała go delikatnie, w efekcie czego otrzymała ciche szczeknięcie, które jasno mówiło o radości szczeniaczka.
- A to właśnie mój mały pies. Nie ma jeszcze imienia, więc mam nadzieję, że dasz jakieś propozycje - rzucił głos za jej plecami, którego właściciel trzymał w dłoniach dwa kieliszki wina. - A może zdradzisz mi swoje imię, hm? - dodał cichszym tonem, z uwagą przypatrując się nieznajomej.
- I tak szybko je zapomnisz, więc łatwiej będzie zrobić to bez zbędnych formalności - odparła, odbierając od niego trunek, którego łyk natychmiast znalazł miejsce w jej ustach. - Bardzo dobre wino - podsumowała po chwili, siadając na skraju białej kanapy. Cały czas czuła się strasznie nieswojo w tak drogim otoczeniu, choć starała się wyjść na obeznaną. Nie wiedziała czy mężczyzna to rozpoznał, lecz była już pewna, że zdecydowanie daleko mu do sterotypowego bogacza. Miał w sobie coś, co nie pozwalało go nie polubić.
- Z zasady nie sypiam z nieznajomymi, więc nalegam. - Znów obdarzył ją swoim uśmiechem, lecz tym razem tym z gatunku uroczo - przekupnych, zajmując miejsce blisko niej.
- Mów mi Cass - rzuciła z obojętnością, wyciągając w jego kierunku swoją delikatną dłoń. Dopiero teraz mogła dokładnie przyjrzeć się jego posturze. Nie dość, że sprawiał wrażenie bardzo pogodnego, był także bardzo przystojny. Ciemna karnacja, cudowne oczy o czekoladowej głębi i budowa lekkoatlety sprawiały, że w jej głowie lekko zaszumiało i wbrew pozorom wypite wino nie miało z tym nic wspólnego. Takich mężczyzn zdecydowanie nie spotykała w swojej pracy często. Ba, możnaby rzec, że wcale.
- Od Cassidy? Bardzo ładne imię, takie oryginalne. - Uścisnął jej dłoń, zatrzymując przez chwilę wzrok na wysokości jej oczu. 
Szybko poczuła to spojrzenie. Było ono zupełnie czymś innym, aniżeli spojrzenia tych wszystkich facetów, z którymi była zazwyczaj. Sprawiało, że po raz pierwszy w życiu naprawdę pragnęła jakiegoś mężczyzny.
- Cassi, czy ty mnie słuchasz? - Z sfery marzeń wyrwał ją głos bruneta, którego dłoń machała energicznie przed jej oczami.
- Co? - zapytała lekko oszołomiona. - Przepraszam, trochę się zamyśliłam nad tym i owym... - wyjaśniła cichym głosem.
- Mówiłem, że mam na imię Cristiano i Ronaldo, ale w sumie możesz mi mówić Cris, bo tak mówią mi przyjaciele. No chyba, że wolisz wersję Roni, bo tak mówi mi rodzina i jeszcze niektórzy z drużyny, choć teraz w sumie mówią mi też Aveiro, bo to moje nazwisko, ale...
- Będę ci mówić *Voceras - przerwała mu, starając się powstrzymać atak śmiechu.
- A czemu tak? - dociekał, dolewając sobie i kobiecie drogiego trunku.
- Bo wydajesz się być strasznie gadatliwy. - Uśmiechnęła się niewinnie, odgarniając na bok niesforny kosmyk swoich ciemnych włosów.
- To jedna z wielu moich zalet. - Uniósł brew ku górze, powoli zbliżając się do jej twarzy. - W takim razie ja będę mówił ci słońce, bo choćby oczy twe były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie twych oczu, blask twego oblicza zawstydziłby gwiazdy - wyszeptał, patrząc w jej błyszczące oczy, by po chwili delektować się smakiem jej miękkich ust przy akompaniamencie dłoni, które własnym życiem błądziły wzdłuż jej ciała. Nie mógł czekać dłużej. Chwycił jej dłoń, skłaniając kobietę do iścia za sobą w nieznanym dla niej kierunku.
- Szekspir, prawda? - zapytała z lekkim uśmiechem, idąc za nim w górę pięknych schodów.
Przytaknął jej ze zdziwieniem.
- Nie wiedziałem, że znasz Szekspira - dodał, wprowadzając ją do ciemnego, lecz przytulnego pomieszczenia. Szybko położył ją na satynowej pościeli, jednocześnie składając pocałunki na jej dekolcie. Jego usta sprawiały, że odpływała w coraz dalszy rejs rozkoszy. Wolnymi ruchami skupiła się na pozbawieniu go guzików u czarnej koszuli, lecz on zamiast oddawać jej upragnione czułości, postanowił zająć się szukaniem czegoś w białej szafce, która stała przy łóżku.
- W szkole często czytałam jego powieści, gdy miałam trochę czasu wolnego. - Obserwowała go nieustannie, zrzucając czerwoną mini, którą miała na sobie na powierzchnię ciemnej podłogi. Teraz miała na sobie jedynie czarną, koronkową bieliznę, której zadaniem było podkreślenie jej atutów.
- Ja czytałem dużo w szpitalu, żeby nie oszaleć do reszty. - Wrócił do niej z pilotem w ręku. - Więc wolisz coś klasycznego czy może jakieś rockowe brzmienia? - Spojrzał w jej ogromne oczy, czarując jej zmysły swoim zniewalającym uśmiechem.
- Zdecydowanie rock. - Musnęła jego gorący policzek, delikatnie błądząc dłońmi po jego w końcu nagim torsie. Nie mogła nasycić umysłu widokiem jego ciała. Było ono niczym silna hipnoza. Analizowała z dokładnością każdy jego centymetr, lecz nagle zatrzymała wzrok na ranie po lewej stronie jego klatki piersiowej. Nie była ona ogromna, aczkolwiek widoczna. Dotknęła jej ostrożnie, by następnie odsunąć się od mężczyzny na kilka centymetrów z nieznanego nawet samej sobie powodu.
- Więc Muse będzie dobre? Moja dziewczyna mówi, że to jęki, ale dla mnie to czysta poezja. - Znów ukazał jej swój cudowny uśmiech, gładząc swą dłonią jej blady policzek.
- A ta rana? - wypaliła kompletnie bez namysłu, lecz szybko zdała sobie sprawę ze swojej głupoty. Był w końcu jej klientem, nie świadkiem przesłuchiwanym w ramach podejrzenia o zbrodnię przeciwko ludzkości. - Przepraszam, to pytanie nie powinno paść - poprawiła się natychmiast, nieśmiało oczekując jego reakcji.
- Nie, nie szkodzi. - Posmutniał lekko, lecz ani myślał długo trwać w tym stanie. Nigdy nie chciał tracić humoru przez swoją sytuację, gdyż to byłaby dla niego porażka. - W sumie sam pewnie zadaję ci milion pytań na minutę. - Zaśmiał się, nastawiając ciche dźwięki ulubionego zespołu. Pilot w ułamku sekundy wylądował na podłodze, a gorące wargi piłkarza skupiły się na odkrywaniu cudownego smaku szyi dziewczyny. Nie zadawała mu już ani jednego pytania. Skupiła się na czerpaniu jak największej przyjemności z jego czułych gestów. Wiedziała, że widzi mężczyznę ostatni raz w życiu, więc chciała przeżyć wspólne chwile w jak najcudowniejszy sposób. Jego gorące ciało w ułamku sekundy znalazło się nad kobietą, a bielizna przykryła ciemne, drewniane panele. Ich zmysły rozpoczęły taniec namiętności, ciała połączyły się w jedność, chcąc doprowadzić siebie nawzajem do stanu ekstazy. Ich ruchy stawały się coraz szybsze, a coraz to kolejne pieszczoty miały na celu jedynie powiększenie przyjemności. Dzisiejszej nocy widzieli jedynie swe błyszczące oczy pragnące więcej czułości. Byli jak zahipnotyzowani sobą nawzajem. Mogliby kochać się godzinami, lecz przesycone nadmiarem emocji zmysły nie podarowały im tej przyjemności. Oboje osiągnęli szczyt rozkoszy, opadając w swe nagie ramiona.


Czasami w naszym życiu są chwile, w których słowa nie są w stanie wyrazić niczego, więc stają się kompletnie zbędne. Dwójka ludzi wpatrywała się w swoje rozpalone twarze, badając właśnie opisany wyżej stan. Namiętne chwile pozbawiły ich wszystkich sił, lecz dały także poczucie radości. Niestety, w życiu nie jest tak, jak w romantycznych filmach. Kobieta doskonale wiedziała, gdzie znajduje się jej miejsce. Jeszcze raz zbliżała usta do jego cudownych warg, które pocałowała z ogromną czułością.
- Dziękuję, byłeś wspaniały - wyszeptała, by następnie usiąść na krawędź łoża. Szybko odnalazła swoje ubranie, które rozpoczęła zakładać w pośpiechu.
- Jest 2 w nocy, nie powinnaś o tej porze chodzić po mieście, jest bardzo niebezpiecznie. - Swą silną dłoń złożył na jej chudym nadgarstku. - Zostań na noc, zapłacę - dodał cichym głosem, przyciągając ją do siebie. Gdy położyła głowę na jego torsie, spojrzał w jej intensywne oczy, obdarowując ją swoim uśmiechem, który znała już na pamięć.
- Szef mnie zabije... - odparła lekko zmieszana. - I to dosłownie - westchnęła cicho, nawet nie chcąc sobie wyobrazić miny Hiszpana.
- Zapłacę ekstra, zostań... - wciąż nalegał, nawet nie myśląc odpuścić. Zawsze był uparty, inaczej już nie potrafił.
- Cristiano, nie powinnam, naprawdę... - wahała się przez chwilę, lecz w końcu musiała ustąpić. Wszystko było dla niej lepsze, niż powrót do klubu i wysłuchanie obelg, a fakt, że polubiła mężczyznę działał zdecydowanie na korzyść. - Dobrze, zostanę - obwieściła w końcu, czego efektem był śmiech mężczyzny - szczery i uroczy, taki, jaki uwielbiała w facetach. Położyła się obok niego, obserwując obrazy za oknem, które było delikatnie odsłonięte. Było jej tak przyjemnie, choć raz czuła się bezpiecznie.
- Dobranoc - padło z ust bruneta.
- Dobranoc, gaduło - odparła, zamykając powoli swoje brązowe oczy.

Dwie godziny później.


- Jesteś nikczemna. - Długotrwałą ciszę przerwał głośny śmiech mężczyzny. - Czemu udajesz, że śpisz? - dodał już ciszej, widząc zdziwienie na twarzy kobiety, która właśnie otworzyła swoje oczy.
- Bo chciałam, żebyś ty mógł spać - odparła lekko zmieszana. - Jak to zauważyłeś? - dokończyła z wyrzutem, lekko przygryzając swoją wagrę.
- Bardzo marna z ciebie aktorka, słońce - wyjaśnił, przekręcając się w ten sposób, by móc położyć głowę na brzuchu kobiety. - Lubisz jakieś sporty? - zmienił temat, obserwując z zaangażowaniem jej błękitne tęczówki.
- Kiedyś często oglądałam skoki narciarskie. - Wzruszyła swoim bladymi ramionami.
- Łoo, jak na Hiszpankę bardzo oryginalnie. - Roześmiał się w głos.
- A mówiłam ci, że jestem Hiszpanką? - Lekko uniosła brew ku górze, gładząc jednocześnie jego brązowe włosy. - Urodziłam się w Austrii, a z pochodzenia jestem Niemką. Mieszkałam tam trochę, więc zdążyłam zainteresować się tym sportem. Tam to bardzo popularne.
- Nie wyglądasz na Niemkę, one są podobno bardzo brzydkie - wypalił rozpromieniony, czego efektem było pojawienie się poduszki na jego twarzy.
- Gaduło, jesteś okropny! - Roześmiała się, szybkim ruchem znajdując się nad mężczyzną. Ten nawet nie próbował się bronić, jedynie położył swoje dłonie na pośladkach brunetki, śmiejąc się razem z nią. Był pierwszym mężczyzną, który potrafił wydobyć uśmiech z jej ponurej twarzy. Był pierwszym, którego naprawdę polubiła. Delikatnie zbliżyła usta do jego warg, łącząc się z nim w namiętnym pocałunku. Pragnęła coraz więcej, lecz on odsunął głowę, jednocześnie kładąc ją obok siebie. Znów spojrzał w jej oczy, jakby chcąc prześwietlić je na wylot.
- A co sądzisz o piłce nożnej? - zapytał z miną oficera służb specjalnych. Chyba pierwszy raz tego wieczora był poważny. Poważny aż do przesady.
- Piękny sport, choć jeśli mam być szczera, nie jestem mistrzem w tych wszystkich zasadach i w ogóle... - przyznała cichym tonem. Spodziewała się kolejnego wybuchu śmiechu ze strony mężczyzny, w końcu dla facetów piłka to świętość, a nierozumienie jej to świętokradztwo. On jednak jedynie sięgnął po coś do szafki, nucąc pod nosem nieznany jej utwór. Po chwili odwrócił się do niej z koszulką i pilotem w ręku.
- Zakładaj - rozkazał, jednocześnie włączając ogromny telewizor.
- A w jakim celu? - Zareagowała śmiechem, kompletnie nie rozumiejąc sensu słów mężczyzny. Prośbę jednak spełniła. Szybkim ruchem ubrała biały strój z ogromnym napisem "Ronaldo", który był na nią co najmniej trzy razy za duży. - Wyglądam w tym idiotycznie - stwierdziła po chwili, posyłając mu dziwną minę.
- Uważaj na słowa, bo masz na sobie moje nazwisko. - Wyszczerzył swoje białe zęby, przeszukując kanały sportowe.
- Grasz w piłkę? - Spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Nie wiedziałam... - dodała już ciszej.
- Boże, gdzieś ty się chowała, dziewczyno? - Teatralnie przewrócił swoimi czekoladowymi oczami. - Chodź tu do mnie, obejrzymy mecz Manchesteru United z Barceloną - dodał, dołączając swój zniewalający uśmiech.
- Zasadniczo to we Frankfurcie... - mruknęła, kładąc głowę ma jego ramieniu. - I którym kibicujemy? - dokończyła, wlepiając wzrok w ogromny ekran.
- To tam nie było telewizorów? - rzucił rozchichotany mężczyzna. - A kibicujemy United. Kiedyś grałem z nimi, więc to dla mnie rodzina.
- Byłeś dobry? - Przejechała palcem wzdłuż jego opalonego torsu, obserwując wychodzące na murawę drużyny. Operator wskazał przez chwilę na trybuny, gdzie było mnóstwo osób. Każdy miał w ręku jakiś gadżet związany z ukochanym klubem, krzyczał jakieś słowa. Nie wszystkie mogła zrozumieć, lecz bez wątpienia była pod wielkim wrażeniem. Przymknęła delikatnie swoje powieki, starając się wyobrazić sobie obecność w takim miejscu. To musiało być niezapomniane przeżycie, była pewna.
- Cassi, ty mnie naprawdę nie znasz? - odpowiedział jej pytaniem z coraz większym zadziwieniem.
- No jakoś nie bardzo... - przyznała nieśmiało. Było jej głupio, lecz nigdy nie znała się na piłce i prawdy nie mogła zmienić. Najzwyczajniej w świecie nie miała czasu na takie rozrywki, a nawet jeśli w domu leciał mecz, wolała siedzieć z dala i nie słyszeć pijanego ojca drącego się na ekran.
- Dwa razy byłem najlepszym piłkarzem świata, więc można powiedzieć, że całkiem znośny. - Uformował swoje usta w delikatny uśmiech.
- Czekaj... - W jej głowie pojawiło się jedno, niezbyt wyraźne wspomnienie głośnej afery, która wstrząsnęła Hiszpanią 2 lata temu. - To ty jesteś tym piłkarzem, który przez błąd lekarzy...
- Jestem - mruknął pod nosem, przerywając jej natychmiast. - Cassi, możemy o tym nie rozmawiać? - zapytał z nadzieją w swoim głosie. - Mecz się zaczyna i w ogóle... - westchnął cicho. Wiedział, że nie brzmi zbyt przekonująco, lecz pragnął jedynie zakończyć kłopotliwy temat. Nienawidził mówić o tej sytuacji, nic nie był w stanie na to poradzić.
- Więc musimy im mocno kibicować, bo przegrają - wypaliła z uśmiechem na ustach, siadając obok niego po turecku. - I ej! Czemu ten facet w czarnym jest na spalonym, a sędzia nie gwiżdże?! - dodała z oburzeniem, spoglądając w kierunku mężczyzny.
- Cassi, bo to jest bramkarz drużyny broniącej, on musi tam być. - Roześmiał się wesoło, kiwając głową na boki.


80 minut później.


- Cassi, chciałbym, żebyś wiedziała, że jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, możesz się do mnie zwrócić, dobrze? - Wtopił wzrok w jej błyszczące oczy, leżąc zaledwie kilka centymetrów od prawie śpiącej kobiety. Nawet ona nie miała już sił na jakiekolwiek szaleństwa. Jedynie gładziła dłońmi jego tors, zapominając się bez reszty w jego wysportowanym ciele.
- Cristiano, znasz mnie zaledwie kilka godzin. Takie deklaracje wymagają pewności i podstaw, nie możesz mi ich składać. Nie masz nawet pewności, że nie mam w planach cię okraść - odparła zgodnie z prawdą. Była w końcu nikim, nie mogła wymagać czegokolwiek, a bynajmniej takie było jej przekonanie.
- A może po prostu chciałbym ci pomóc? Tak bezinteresownie i z dobrej woli?
- Komu? Dziwce, której nawet nie znasz? - Prychnęła śmiechem, odwracając się do niego plecami. Nie była w stanie zrozumieć jego punktu widzenia. Czyżby ten facet był bilski utraty zmysłów? Nie wiedziała, lecz jej przeczucia kierowały się właśnie w tym kierunku. Od swoich klientów czasami słyszała ciepłe słowa, ale takie zachowanie było w jej życiu czymś kompletnie niespotykanym.
- Wolałbym określenie przyjaciółce, którą chciałbym poznać - mruknął po chwilli. Tym razem zdecydowanie jego głos był smutny, pełen żalu. - Po prostu widzę, że ty nie chcesz tego robić. Mogę przecież ci pomóc znaleźć jakieś normalne zajęcie, dom...
- Cristiano, jesteś wspaniałym człowiekiem - przerwała mu, kładąc dłoń na jego policzku. - Pamiętam, jak kiedyś w mediach mówili o tobie w samych negatywnych odcieniach, ale ty naprawdę jesteś dobry i dziękuję ci z całego serca za to wszystko, ale ja nie mogę przyjąć twojej pomocy - dokończyła prawie szeptem, starając się zachować choć pozory spokoju.
- Zaraz jeszcze powiesz mi, że to taka twoja pasja życiowa - fuknął pod nosem, wtapiając swój czekoladowy wzrok w sufit.
- Gaduło, nie obrażaj się. - Zbliżyła usta do jego szyi. - Zapomnij o mnie i ciesz się życiem. Dam sobie radę, obiecuję. - Uśmiechnęła się nieznacznie, próbując jakoś go udobruchać.
- Ale jeśli będziesz potrzebowała, zawsze możesz mnie odnaleźć i...
- Zapamiętam - wypowiedziała z powagą, trzymając dłoń na sercu. - Ale ty masz mi obiecać, że jutro kupisz ukochanej ogromny bukiet kwiatów i powiesz jej, że kochasz ją ponad wszystko. Potem zabierzesz ją do restauracji i po prostu będziecie cieszyć się swoją miłością. Miłość to piękne uczucie, musisz je tylko pielęgnować. - Ułożyła głowę na jego torsie, okrywając szczelnie ich ciała satynowym kocem. - A teraz dobranoc, Voceras - wyszeptała, przymykając powoli swoje powieki, będąc w drodze do krainy Morfeusza. 
- Obiecuję, dobranoc, Cassi... - Pożegnał ją czułym wzrokiem. Po chwili słyszała już jedynie ciemność i odzwierciedlenie obaw i pragnień jej umysłu zawarte w snach.
_________________
No i czas wielkich spotkań rozpoczęty! Komu kibicujecie? Ja osobiście Portugalii i Hiszpanii, więc wczorajszy mecz... no dobra, można łatwo odgadnąć, jak to przeżyłam.
Btw, jeśli sądzicie, że dalsze części będą równie cukierkowe, może czekać Was spore zaskoczenie...
Miłego! :D
*Voceras - po hiszpańsku oznacza po prostu gadułę.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Prolog

'Cause I’m only a crack
In this castle of glass
Hardly anything there
For you to see..
· Linkin Park - Castle of glass. 

Ulicami ciemnego miasta podąża kobieta. Nie przybywa obecnie w najciekawszej okolicy, co dodatkowo potęguje jej zdenerwowanie. Decyduje się przystanąć na chwilę pod światłem miejskiej latarni, by choć chwilę odpocząć. Wysokie szpilki na jej stopach, a także brak funduszy na przebycie długiego dystansu autem, dały jej o sobie znać. Z czerwonej kopertówki wyjmuje papierosa. Zagorzała przeciwniczka wszelkiego rodzaju używek dzisiejszego dnia postanawia złamać swój zwyczaj, chcąc choć w małym stopniu uciszyć krzyczące z rozpaczy nerwy. Krztusi się dymem, lecz dzielnie bierze kolejne wdechy. Nie przynosi to jednak zamierzonego efektu. Rzuca peta na ulicę i znów rusza przed siebie. Wciąż ma wrażenie, jakby ktoś podążał jej śladem, lecz próbuje uświadomić sobie bezsensowność swoich przeczuć. Wie, że jest z nią jedynie blask księżyca, który swym łaskawym światłem oświetla jej drogę. Po chwili jest już na miejscu, w końcu może odetchnąć z ulgą. Wchodzi do pełnego ludzi klubu nocnego. Ludzi, a raczej napalonych mężczyzn, którzy przychodzą w to miejsce traktować kobiety jak przedmioty. Przeciska się między nimi, aż w końcu ląduje na zapleczu. Zastaje trzy dobrze znane jej dziewczyny. Mają na sobie wyzywające stroje podkreślające wszystkie ich atuty. Zerka na zegarek i dopiero w tym momencie uświadamia sobie, jak bardzo jest spóźniona. W pośpiechu łapie sukienkę, która jest przeznaczona dla niej, lecz głos szefa okazuje się szybszy.
- Znowu spóźnienie, ty cholerna szmato!! - słyszy z jego ust. Próbuje się tłumaczyć, lecz silna ręka mężczyzny kieruję ją na podłogę, zostawiając na jej policzku sporą ranę. Dalszych usprawiedliwień unika, wiedząc jakie są konsekwencje dyskusji. Z pokorą przeprasza, obiecując poprawę. W końcu mężczyzna wychodzi, a ona zostaje z koleżankami. Te natychmiast rzucają się jej na pomoc, lecz ona w pośpiechu opuszcza pomieszczenie. Zamyka się w łazience, chcąc zaznać choć chwilę samotności. Podchodzi do ogromnego lustra, w które spogląda ze łzami w oczach. Widzi odbicie osoby, której istnienie jest niewyjaśnioną zagadką. Urodzona w rodzinie alkoholików, od zawsze jedynie krytykowana, nigdy nie zaznała prawdziwej miłości. Spogląda na swoje odbicie coraz uważniej, jakby chcąc w końcu określić samą sobie. Niestety, zadanie to wydaje się być czymś zbyt ciężkim do wykonania. Podchodzi do odrapanej ściany, osuwa się na podłogę, a twarz chowa w swoje roztrzęsione dłonie. Kobieta nienawidzi swojego życia. Od kiedy skończyła 17 lat, musi utrzymywać się sama. Wsparcie w wykonaniu jej rodziców polegało jedynie na żądaniu od niej pieniędzy, więc zerwała z nimi kontakt. Dziś ma lat 19, mieszka w zupełnie innym mieście, jest zdana jedynie na siebie. W Madrycie widziała szansę na lepsze życie, teraz widzi jedynie bezwzględność stolicy. Dawniej marzyła o pracy prawnika, lekarza, może polityka, kogokolwiek ważnego. Przebiegłe życie przygotowało jednak dla niej zupełnie inny scenariusz. Nie miała pieniędzy na naukę, więc musiała walczyć o każdy gorsz. Szacunek do samej siebie, wola walki, wszystko zeszło na bok.
- Za godzinę jesteś w taksówce! Masz bogatego klienta, więc chociaż raz się postaraj! - brzmi głos znienawidzonego mężczyzny, który znów przypomina jej o brutalnej rzeczywistości.
- Zaraz będę gotowa! - odpowiada, zbierając się z podłogi. Próbuje ocenić swój wygląd w lustrze, w końcu musi wyglądać pięknie. Delikatnie poprawia kontur oczu eyelinerem, usta maluje na krwistoczerwone barwy. Jej twarz znów nabiera uroku. Po chwili opuszcza pomieszczenie, chcąc znaleźć odpowiedni na taką okazję strój. Wchodzi do przebieralni i natychmiast zostaje obezwładniona przez ramiona o wiele wyższej od niej blondynki.
- Młoda, nie rób nam takich numerów! - obwieszcza jej przyjaciółka, utrudniając kobiecie oddychanie. Blondynka jest znana ze swojej radości. Cokolwiek by się nie działo ma na twarzy uśmiech. Kobiety znają się już od roku, więc odkąd młodsza pojawiła się w firmie. Od tego czasu są wręcz nierozłączne.
- Spokojnie, umiem o siebie zadbać. - Wzrusza ramionami, podchodząc do wieszaka. Znajduje na nim kusą sukienkę o czarnej barwie, idealną na taki wieczór.
- Wera też umiała, a teraz sama wiesz... - szepcze przypomnienie losu dziewczyny, która pracowała tu chyba najdłużej. 
Po ciele Cassidy przechodzą ciarki na samo wspomnienie tragicznej śmierci koleżanki, którą zaatakował nieznany sprawca. Najgorsze jednak było to, że policja nie chciała zrobić zupełnie nic. W końcu kto przejmowałby się losem prostytutki?
- Ona na to nie zasłużyła! - ogłasza ze złością, mocno zaciskając swoją pięść. - Miała odejść stąd, zamieszkać ze swoim partnerem... Nie tak miało być - dodaje już spokojniej, podchodząc do małego okna w rogu pomieszczenia.
- Nikt nie zasługuje na taki los, ale nie możemy już jej pomóc. Teraz musimy dbać o siebie nawzajem, skarbie. - Delikatny uśmiech pojawia się  na twarzy blondynki. 
Wywołuje on u dziewiętnastolatki mieszane uczucia, lecz ta nie daje tego po sobie poznać. Wie, że blondynka ma rację. Bierz kreację i bez słowa oddala się w stronę łazienki. Po drodze spotyka swojego szefa, który bezczelnie dobiera się do jednej z pracujących tu dziewczyn. Próbuje przejść niezauważona, lecz mężczyzna szybko ją dostrzega. Zostawia swoją zabawkę i szybkim ruchem łapie nadgarstek kobiety. Następnie przyciska ją do ściany swoim postawnym ciałem, budzi w niej odrazę swoim wzrokiem, oddechem. Sprawia, że brunetka ma ochotę płakać.
- Jeśli to zawalisz przysięgam, że tym razem pobicie będzie twoim marzeniem - facet rzuca wiązankę gróźb, po czym zostawia kobietę samą. Ta stoi w miejscu, na jej twarzy króluje obojętność, lecz w sercu przerażenie właśnie zdobywa władzę. Ma już dość swojego życia, po prostu dość.

Zaledwie 5 godzin wcześniej.
Przystojny mężczyzna od dłuższego czasu przyglądał się grze grupki piłkarzy. Był pod wyraźnym wrażeniem ich umiejętności, co okazywał słowami dopingu i ogromnym uśmiechem na swoich ustach. Sam chętnie zagrałby z nim, lecz to marzenie było poza jego zasięgiem. Jego kariera zakończyła się dobre pół roku temu. Stanął wtedy przed najważniejszym wyborem w swoim życiu: życie ukochanej czy piłka. Nie zastanawiał się długo. Bez zawahania oddał część siebie, by móc uratować jej życie. Nie rozpaczał jednak nawet przez chwilę, po prostu to nie leżało w jego naturze. Starał się czerpać jak  najwięcej radości z każdej możliwej chwili. Od zawsze był człowiekiem bardzo pozytywnym, kochającym i kochanym przez wszystkich. Wszystkie trudności życiowe podejmował z entuzjazmem, inaczej nie potrafił. Dziś był wzorem dla wielu młodych piłkarzy, miał przy sobie cudowną kobietę. Mógł chcieć czegoś więcej? Czasami jednak czuł się niezwykle nierozumiany. Ludzie traktowali go od czasu końca jego kariery jak dziecko specjalnej troski, jego uśmiech przyjmowali jako oznakę ukrywanego cierpienia, starali się chronić go przed wszystkim. Właśnie dziś znów mógł poczuć to dobrz znane , znienawidzone uczucie.
- Cześć, Cristiano. Wszystko w porządku? Coś cię boli? - padło z ust jego przyjaciela - Ikera. Bramkarz zajął miejsce obok mężczyzny, przypatrując mu się uważnie.
- Nie, jest naprawdę dobrze - odparł z swoim zwyczajowym entuzjazmem. - Mogę trochę z wami pograć? - rzucił prosto z mostu, wstając z miejsca. Miał już nawet na sobie strój treningowy i nowe korki. Był świadomy swoich ograniczeń, lecz sprawiało mu tak wiele radości. Chciał po prostu znów poczuć się jak za dawnych czasów, pożartować, poganiać z przyjaciółmi z drużyny.
- Nie chcemy ci zrobić krzywdy, sam przecież wiesz jak ciężka jest gra i w ogóle... - wydał z siebie pokrętną odpowiedź, opatrzoną delikatnym uśmiechem, który miał zapewne urobić Portugalczyka.
- Iker, wiem o tym doskonale, grałem przez całe swoje życie. Ale nie jestem inwalidą, dam radę. No człowieku, chodź pograć - prosił wciąż uśmiechnięty mężczyzna.
- No tak, ale my teraz mamy ważny mecz i chłopaki są tak nakręceni, że mogą zrobić coś źle i gdyby coś ci się stało...
- Od razu mogłeś powiedzieć, że jesteście zajęci - przerwał mu, próbując zachować przy sobie uciekający humor. Starał się uśmiechać, lecz słowa bramkarza bolały go bardziej niż cokolwiek innego. - To ja pójdę. Powodzenia, będziecie mistrzami! - rzucił na odchodne, szybkim krokiem udając się w stronę tunelu. Nie chciał pokazać im swojego smutku, byli dla niego jak rodzina, kochał ich.
Po powrocie do domu jego pierwszą myślą było znalezienie narzeczonej. Kobiety nie było jednak nigdzie. Usiadł więc na małej ławeczce w słonecznym ogrodzie, podziwiając bezchmurne niebo. Pamięcią sięgnął do najszczęśliwszych dni w swoim życiu. Dzięki sile wyobraźni znów znalazł się na swoim ukochanym stadionie; znów stał przed bramką przeciwnika w finale Ligi Mistrzów; znów strzelił zwycięskiego gola, dając radość wszystkim kibicom i ogromną dumę sobie samemu. Potem jednak jego umysł samowolnie zwrócił się ku wspomnieniom przykrych chwil. Powróciła choroba ukochanej, jego heroiczna decyzja, błąd lekarzy, który skończył się dla niego koniecznością przyjmowania ciężkich leków i miesiącami w szpitalu. Wyrzucił te myśli z swojej głowy. W jego kierunku szła właśnie najcudowniejsza osoba, jaką znał - jego narzeczona Megan. Kobietę ponad dwa lata temu, a ich uczucie rozgorzało od pierwszego wejrzenia. Rok młodsza Hiszpanka była uosobieniem dobra, ale przede wszystkim kobietą spełnioną. Pochodziła z bardzo szanowanej rodziny prawników i lekarzy, skończyła dobre studia, a ostatnio otrzymała własny program informacyjny w poważnej stacji. Możnaby rzec, że była szczytem marzeń każdego normalnego mężczyzny.
- Dzień dobry, kochanie. - Musnęła policzek mężczyzny, działając na wszystkie jego zmysły swoim zmysłowym zapachem.
- Szukałem cię, byłaś w pracy? - odparł, spoglądając na nią ze swoim zwyczajowym uśmiechem na ustach.
- Otóż dziś wieczorem prowadzę wywiad z prezydentem USA, byłam właśnie wszystko uzgodnić - obwieściła nagle, ze stoickim spokojem oczekując reakcji narzeczonego. Była ona zgodna z jej założeniami. Piłkarz natychmiast uściskał ją mocno swoimi silnymi ramionami.
- To wspaniale! - Uśmiech wciąż królował na jego twarzy. - Ale czekaj... On nie jest przypadkiem dziś w Portugalii? - dodał już smutniejszym głosem, świdrując wzrokiem jej niebieskie oczy. Szybko wyczytał z nich odpowiedź, miał rację.
- Pojutrze wrócę, Cristiano... - Zalotnie przygryzła wargę, chcąc choć trochę udobruchać swojego partnera.
- A może polecimy razem? Tak dawno nie byłem u mamy i dziewczyn...
- Nie! - przerwała mu, wyrażając stanowczy sprzeciw. - Bierzesz leki i masz słaby organizm, nie możesz latać samolotem... - dokończyła z troską w swoim delikatnym głosie, oplatając rękami jego kark.
- Masz rację, zostanę i skupię się na znalezieniu jakiejś pracy - westchnął cicho, spoglądając znów w swoje ukochane niebo, które dawało mu tyle wsparcia i spokoju duszy.
- Pracy? Cristiano, przecież nie musisz...
- Ale chcę! - zareagował nerwowo, lecz natychmiast skarcił się za takie zachowanie w myślach. - Nie chcę ciągle siedzieć w domu i być ciężarem dla wszystkich. Po prostu zależy mi na robieniu czegokolwiek związanego z piłką - wyszeptał, smutnym wzrokiem obserwując ziemię pod swoimi stopami.
- Rozumiem - odparła z lekkim uśmiechem, lecz kompletnie bez przekonania. - Mam nadzieję, że znajdziesz sobie jakieś zajęcie pod moją nieobecność, kocham cię. - Jeszcze raz złożyła pocałunek na jego ustach, a następnie po prostu odeszła spakować się przed wylotem.
Mężczyzna został sam w wielkim ogrodzie. Sam i przede wszystkim samotny. Znów zajął miejsce na swojej ukochanej ławeczce. Potrafił spędzać tu całe godziny, wpatrując się w horyzont. Jego ukochana nigdy tego nie rozumiała, nikt nie był w stanie go zrozumieć. Od dawna miał wrażenie, że w oczach bliskich jest niespełna zmysłów. W końcu jak mógł cieszyć się życiem, skoro stracił coś tak ważnego? Rodzina przyjmowała to jako próbę wyparcia z siebie żalu, lecz on chciał jedynie być normalnym człowiekiem. Czy to tak dużo? Z kieszeni wyciągnął swój nowiutki telefon. Wahał się przed jego uruchomieniem, lecz emocje wygrały ze zdrowym rozsądkiem. Wybrał numer telefonu, który ostatnimi czasy otrzymał od znajomego. Kazali znaleźć mu sobie zajęcie, więc posłusznie spełnił prośbę.
_________________________
Dzień dobry! Witam na moim nowym blogu. Będzie on kontynuowany już niedługo i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Bardzo liczę na Wasze opinie i sugestie.
Pozdrawiam! ;*
XOOO