poniedziałek, 30 czerwca 2014

3. Two worlds

Otworzyła swe obolałe powieki, będąc rażoną promieniami jasnego, dziennego światła. Do jej umysłu w ułamku sekundy powróciły wydarzenia wczorajszej nocy, piorunujący strach i ogromny ból, który odbierał siły do wykonania choćby małego ruchu. Dotarło do niej także uczucie pewnego bezpieczeństwa. Powoli podniosła się na łokciach, chcąc ocenić miejsce swego pobytu. Była u niego. Leżała na wygodnym łóżku, w którym przecież jeszcze nie tak dawno spali razem. Obok łóżka stała filiżanka ciepłej herbaty, której temperatura wskazywała, iż Portugalczyk musiał pojawić się przy niej zaledwie kilka minut temu. Szybko podjęła decyzję o odnalezieniu mężczyzny. Powoli usiadła na krawędzi łoża, mocno łapiąc się za swój bok. Prawdopodobnie miała złamane kilka żeber, lecz to wcale jej nie przeszkodziło. Założyła na siebie leżący na pobliskim krześle szlafrok i ruszyła na poszukiwanie swego wybawcy.
Odnalazła go niezmiernie szybko, bowiem dźwięk jego radosnego głosu, który nucił nieśmiertelny przebój Nirvany, a także przyjemny zapach jednoznacznie wskazywały na kuchnię. Pomieszczenie to kobieta miała okazję obejrzeć już wcześniej, lecz dopiero teraz doceniła jego piękno. Ciemne kolory, które połączono z kremowym odcieniem, sprawiały wrażenie niezmiernie przytulnych, aniżeli wystawnych i sterylnych, jak to często bywało w przypadku domów bogatych ludzi. Dziewiętnastolatka wolnym krokiem dotarła do Cristiano, którego delikatnie dotknęła w ramię. Nie zauważył jej, będąc pochłoniętym swymi pasjami, więc musiała mu o sobie przypomnieć.
- Dzień dobry - przywitała się cichutko, stając oko w oko z przystojnym milionerem.
- Cass, dlaczego nie jesteś w łóżku? - zmartwił się natychmiast. Nakazał kobiecie zajęcie miejsca przy blacie kuchennym, niczym rasowy dżentelmen odsuwając dla niej krzesło.
- Nic mi nie będzie, nie musisz się martwić - odparła natychmiast, uprzednio zbytnio nie myśląc nad swymi słowami. Obawy pojawiły się dopiero po kilku sekundach. Dlaczego ona w ogóle sądziła, że on się martwił? Przecież to apogeum cynizmu. 
- Słonko, mylisz się. - Pokiwał głową, z rękami opartymi na biodrach stojąc na przeciw niej. - Czemu wszystkie kobiety muszą być tak uparte? - dodał pod nosem.
- Żeby nie zginąć od waszych głupich pomysłów - mruknęła, opierając się wygodnie o oparcie krzesła. Swoją głupotę znów odkryła dopiero po chwili, słysząc już jedynie gromki śmiech mężczyzny. Czasami powinna ugryźć się w język, lecz niestety kontrola własnych słów była dla niej momentami czystą abstrakcją, przez co już od dzieciństwa miała liczne problemy. - Przepraszam, nie powinnam - wydukała niedwo słyszalną mieszankę słów, chcąc załagodzić sytuację.
- Podoba mi się twój temperament, wiesz? - wymruczał, zbliżając się do ucha kobiety. Dotknął swymi czułymi wargami jej szyję, niczym prąd elektryczny przeprowadzając przyjemne ciepło wzdłuż jej drobnego ciała. Następnie po prostu odszedł. Jakby nigdy nic powrócił do swych przerwanych zajęć, znów nucąc pod nosem dobrze znany mu numer.
Śniadanie skonsumowali niemalże w ciszy, raz po raz zerkając na siebie nawzajem. Dopiero gdy nadszedł czas sprzątania, kobieta przerwała długotrwałą ciszę, wstając od stołu.
- Pomogę ci - oznajmiła, zaczynając zbierać brudne naczynia. On jednak natychmiast zakazał jej tej czynności, wyrywając z rąk drobnej istoty wszystkie talerze.
- Jesteś moim gościem, masz odpoczywać, odpoczywać i jeszcze raz odpoczywać - mówił z troską w swym silnym głosie, ze starannością sprzątając po posiłku. - Poza tym zaraz pojedziemy na komisariat, musisz złożyć zeznania - dokończył, niemalże stosując w jej kierunku rozkaz. Był pewien protestów z jej strony, lecz upór miał we krwi i nie zamierzał zrezygnować. Bydlak, który jej to zrobił musiał ponieść karę.
- Nie! - wypaliła zdecydowanym tonem. - Żadnych szpitali, policji, mediów i innych organizacji - zastrzegła, krzyżując ręce na piersi.
- Jesteś głupia, wiesz? - Rzucił wszystko, co miał w dłoniach, a następnie zasiadł obok kobiety, chcąc swe słowa skierować wprost do jej kolorowych tęczówek. - Pozwolisz, by sprawca nie otrzymał tego, co mu się należy? Cass, obiecałaś mi wczoraj, że pojedziemy złożyć zeznania i zrobimy to. On cię nie znajdzie, obiecuję.
- Ale ty nic nie rozumiesz, ja nie mogę! On ma kontakty, a ja jestem tu nielegalnie. Cristiano, oni mnie deportują do domu. - Smutny wzrok skierowała na swe roztrzęsione dłonie. - Nie wrócę tam, nie zmusi mnie do tego żadna siła - przysięgła sama sobie. Nienawidziła swego miejsca zamieszkania, kraju. W Hiszpanii nigdy nie było jej dobrze, lecz tu toczyło się jej życie, to tu chciała umrzeć. Nie wyobrażała sobie powrotu do rodziny, słów obelg z ust ojca alkoholika. Nie, nie mogła tam wrócić za wszelką cenę.
- On? On, czyli kto? - natychmiast zainteresował się przystojny brunet. - Też mam kontakty i mogę ci pomóc. Przecież nie jesteś tu sama i...
- Przestań zgrywać wybawcę ludzkości, dobrze?! - przerwała mu ostrym tonem, szybkim ruchem wstając z miejsca. - Bardzo mi pomogłeś, ale nie możesz angażować się w moje problemy. Cristiano, dam sobie radę, martw się swoimi sprawami, a nie nieznajomymi ludźmi - dokończyła już ciszej, jakby wstydziła się swoich słów. Nie powinna na niego krzyczeć, wiedziała to. Dał jej tak wiele, nie był winny za jej niepowodzenia życiowe. Chwyciła do ręki kubek ciepłego mleka i postanowiła udać się do swego pokoju. Szła bardzo wolno, chcąc podświadomie usłyszeć jego słowa, ten cudowny, gorący głos. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie odezwał się nawet na chwilę. Mogła podziwiać go jedynie siedzącego niczym posąg w swym miejscu i pustym wzrokiem obserwującego obraz za ogromnym, salonowym oknem.
*
Siedziała po turecku na skraju wygodnego łóżka, oglądając w telewizji mało rozumiany serial. Był on tworem hiszpańskojęzycznym, więc nie było to nic nadzwyczajnego. Odkąd przyjechała do Madrytu, nauczyła się podstaw, lecz nadal była bardzo mierna w tym pięknym języku. Przedstawione na ekranie sceny oglądała jednak z wielką pasją, chcąc zająć myśli czymkolwiek. Nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Wyłonił się z nich gospodarz domu, który z trzema kartkami w ręku położył się obok niej, jedną rękę podkładając pod swój kark. Spojrzał na nią swym czarującym wzrokiem i wygłosił z powagą:
- Musisz mi pomóc w pewnej decyzji. Nie znasz się na piłce, więc będziesz neutralna.
- Ale o co chodzi? - zapytała z nieukrywanym zdziwieniem. Był on w końcu obrażony, wręcz wściekły, a nagle jego humor przybrał formę najprawdziwszego słońca, które swymi promyczkami zabija poczucie mroku. Kobieta ostrożnie wzięła od niego posiadane kartki, które z zaangażowaniem poczęła przyglądać. Były na nich cyferki, prośby, wręcz bałaganie, ale przede wszystkim kolejna dzisiejszego dnia porcja niezrozumiałych dla niej i słów.
- Wyprowadzam się z Madrytu, a ty powiesz mi gdzie - padło z ust rozpromienionego mężczyzny, który obrócił się na bok w jej kierunku, by móc swymi czekoladowymi oczami dokładniej podziwiać jej osobę. - Oczywiście nie na zawsze. Na kilka tygodni, by zrobić kursy z drużyną sportową, a potem wracam do domu - dodał na końcu, widząc jej przerażoną minę.
- Ale ja nie znam się na tych twoich drużynach. Chcesz z mojej winy skończyć w jakimś klubie z szatnią pod gołym niebem? - zażartowała, sama nie wierząc w swoją śmiałość.
- Z tobą mógłbym nawet w Afganistanie pośród latających kul - szepnął, koniuszkiem palca przejeżdżając wzdłuż jej nagiej dłoni.
Znów poczuła to dziwne uczucie, które zabijało resztki tlenu w jej płucach. Podświadomie żądała o więcej, nie mogła jednak do tego dopuścić, gdyż to nie było na miejscu.
- To może zrobimy losowanie? - zaproponowała po chwili namysłu. Jej plan nie był genialny, lecz był jakiś. Rozłożyła kartki niezapisaną stroną do góry i wymieszała starannie. - Teraz musisz wybrać - rozkazała brunetowi.
- Jesteś genialna, wiesz? - Zaśmiał się, biorąc do ręki pierwszą kartkę z brzegu. Odwrócił ją tekstem do siebie i ujrzał ogromny napis oraz logo klubu. Mówiły one jednoznacznie, że czekały go trzy tygodnie współpracy z Bayernem Monachium. - Musisz mnie nauczyć niemieckiego! - obwieścił natychmiast, ukazując kobiecie rządek swych białych zębów.
- Niemieckiego? - zapytała lekko zamieszana, lecz on w mgnieniu oka wyciągnął z szafki długopis, zeszyt i oczekiwał na początek lekcji.
- To zaczynamy? Po co tracić czas - mówił, wciąż ciesząc się niczym małe dziecko. Był tak radosny, potrafił zaczarować swoim humorem.
- Umiesz jakieś podstawy? - Spojrzała w jego cudowne oczy. Szybko jednak spuściła wzrok, pesząc się blaskiem jego tęczówek. Usiadła pod oparciem łóżka, podkurczając swe nogi.
- Oezil nauczył mnie kiedyś kilku słówek - przyznał z dumą w swym silnym głosie. - A poza tym uczę się bardzo szybko - mruknął cicho, wtapiając swe źrenice w piersi kobiety. Dłonią pragnął dotknąć jej zgrabnego uda, lecz ona natychmiast odsunęła się kilka centymetrów dalej.
- Ich möchte heute über Obst und Gemüse sprechen. Was du denkst über gesund Essen? - zapytała kompletnie zaszokowanego mężczyznę, który zapewne zrozumiał nie więcej niż dwa słowa.
- Lubię czarny, ale moim ulubionym kolorem jest biały - odparł po chwili namysłu, swym dumnym wyrazem twarzy przyprawiając kobietę niemalże o śmierć ze śmiechu.
- Pytałam cię o warzywa i owoce, Cristiano - wyjaśniła w końcu, widząc, jak mężczyzna nabiera coraz większego smutku na swej zazwyczaj wesołej twarz. Momentalnie sama posmutniała, lecz gdy on znów się zaśmiał, śmiał się razem z nim.
- Zrobię ci herbaty, to może potrwać bardzo długo - rzucił z uśmiechem na ustach, zrywając się z satynowej pościeli. Ruszył w kierunku drzwi i już miał wychodzić, gdy zatrzymał go cichutki głos kobiety.
- Dziękuję, że pozwalasz mi tu zostać. Długo nie będę ci przeszkadzać, obiecuję. - Obdarowała go spojrzeniem pełnym wdzięczności, znów siadając po turecku. Odgarnęła swe intensywne włosy na bok, wpatrując się w nienaganną sylwetkę mężczyzny.
- Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz. Jesteśmy przyjaciółmi, musimy sobie pomagać - odpowiedział, by następnie po prostu zniknąć za drzwiami pomieszczenia.
Pozostawił kobietę z kolejnym, dziwnym zmartwieniem. Czy naprawdę powiedział "Jesteśmy przyjaciółmi" ? Wciąż nie mogła przyjąć czynów Cristiano do swej świadomości. On jej nie znał, skąd więc brał swe zaufanie? Mężczyzna był dla dziewiętnastolatki coraz większą zagadką. Każdej godziny odkrywała jej nowy element, lecz czy kiedykolwiek będzie w stanie ją rozwiązać? Nie mogła odpowiedzieć sobie na żadne pytanie. Może był temu winny zamęt w jej umyśle, a może coraz większy ból, który torpedował jej żebra. Delikatnie podsunęła koszulkę, którą otrzymała od piłkarza, ku górze, by móc przyjrzeć się ranie. Ujrzała ogromne, czerwone plamy. Nie znała się na medycynie, wiedziała jednak, że nie były one oznaką niczego dobrego.
- Jedziemy do szpitala - oznajmił stanowczy, męski głos, którego właściciel stał w progu z kubkiem ciepłej cieczy.
Niemalże wzdrygnęła na dźwięk głosu mężczyzny. Czy on naprawdę nie umiał pukać? - oburzyła się w myślach, lecz sama szybko odpowiedziała sobie na to pytanie. - No tak, w końcu to jego dom, nie musi...
- Nigdzie się nie wybieram! - zaprotestowała zdecydowanie. - Wzięłam tabletki. Na pewno przejdzie mi samo - dodała pod nosem, krzyżując swe dłonie na piersi niczym obrażone dziecko.
- Cass, ale ja nawet z tobą nie mam zamiaru dyskutować! - uniósł się, będąc na skraju wytrzymałości. Nie zwykł krzyczeć na kogokolwiek, aczkolwiek nie mógł narażać zdrowia przyjaciółki przez jej chore widzi mi się. Postępował słusznie, a przynajmniej tak sądził. Zasiadł na krawędzi łóżka, swą ciepłą dłoń kładąc na jej kolanie. - Słonko, to tylko badania, nic ci się nie stanie - dokończył po chwili, obserwując jej smutne, niemalże przerażone spojrzenie. Wyglądała tak niewinnie. Była tak niesamowicie delikatna niczym mały kwiatek. Portugalczyk czuł się zobowiązany do ochrony tej istoty. Owszem, znał ją jedynie prozaicznie, lecz czuł z nią niezwykłą więź.
- Ale ja umiem zadbać sama o siebie - wydukała nagle, ocierając łzy, które mimowolnie uroniły jej oczy. Nadmiar emocji robił swoje. Była tylko człowiekiem, miała prawo do stanu cierpienia.
- Gdybyś umiała to... - westchnął. Pragnął wyrzucić z siebie wszystkie dręczące go słowa, ale nagle coś go powstrzymało.
- To nie byłabym dziwką, tak? - Uśmiechnęła się ironicznie, pierwszy raz tego wieczora spoglądając w oczy mężczyzny. - Nie powinnam tu przychodzić - dodała już cichym, niemalże niesłyszalnym głosem. Starała się ujrzeć w byłym piłkarzu poczucie wyższości, cokolwiek z tym związanego. Jedynym uczuciem, które mogła zaobserwować na jego twarzy, był jednakże smutek.
- Przykro mi, że tak o mnie myślisz - stwierdził beznamiętnym głosem, wzrok skupiając na ogromnym oknie, które usytuowane było przed nimi. Po chwili jednak jego oczy wybrały inny obiekt pożądania. Cristiano objął swym silnym ramieniem drobne ciało kobiety.
Cassidy położyła głowę na jego kolanach, wciąż roniąc krople rozpaczy. Nie miała odwagi odpowiedzieć na jego słowa. Prawdopodobnie zabolały ją one mocniej niż wszystkie obelgi ze strony byłych klientów. Powód tego odczucia nie był skomplikowany. Po prostu na Cristiano zaczęło jej zależeć. Gdy gładził jej miękkie włosy swą gorącą dłonią, czuła, że szczęście wypełnia jej wnętrze. Każdy gest powodował w niej wrażenie dziwniejsze niż wszystkie, które dotychczas znała. Nie były to tzw. motyle w brzuchu, lecz pewien spokój, który niczym najgroźniejszy z wirusów zarażał jej dotychczas zimne serce. Tak, czuła spokój pomimo swego płaczu, bowiem w końcu miała kogoś bliskiego. W końcu miała przyjaciela, dla którego jej egzystencja miała znaczenie.
*
Leżała skulona w kłębek obok jego silnego ciała. Ich oddech miał niemalże identyczne tempo - powolne, wyciszone. Silna ręką mężczyzny spoczywała w tali kobiety, delikatnie przesuwając się w górę i dół. Leżeli tak od kilkunastu minut. Słowa były im zbędne, a może i były szkodnikami, które musieli unicestwić. Woleli cieszyć się swoim zapachem, delikatnymi gestami. Ich utopię przerwał dopiero dźwięk sms'a. Łatwo było odgadnąć właściciela telefonu, gdyż Cassidy swojego nie posiadała. Mężczyzna leniwym ruchem chwycił smartphona i odczytał treść wiadomości.
"Dlaczego nie odbierasz wiadomości, misiu? Wracam jutro rano. Możesz po mnie przyjechać na lotnisko? Kocham Cię."  
Westchnął nieznacznie, kończąc analizę tekstu. Zwiastował on tylko jedno, a więc koniec chwil z Cass. Oczywiście tęsknił za Megan, lecz ta drobna istota wciąż była dla niego ogromną zagadką, którą choć w małym stopniu chciałby odkryć.
- Coś się stało? - zapytała nagle posiadaczka patentu na jego myśli.
- Nie, po prostu moja narzeczona jutro wraca - wyjaśnił, starając się wyjść jak najbardziej naturalnie i, co chyba najważniejsze, nie okazać swego zdenerwowania tym faktem.
- Czyli rozumiem, że mam się wynosić - stwierdziła cichutkim głosem, który swą nostalgią spowodował dziwne ukucie w jego sercu.
- Masz wypoczywać i niczym się nie martwić - rozkazał natychmiast, składając delikatny pocałunek na jej szyi. Sam był przerażony wizją powrotu ukochanej, ale jednocześnie był pewien, że nie opuści Cassidy. Był jej to winien, a przynajmniej w takim przekonaniu żył.
Odpowiedziała mu uśmiechem. Delikatnym i szczerym, który mówił więcej niż tysiąc idealnych formułek dziękczynnych. Także odczuwała strach, ale z Cristiano wszystko wydawało się być prostsze, lepsze.
*
Ciche szmery rozbrzmiewały w korytarzu ogromnej willi. Kobieta jeszcze kilka minut temu była gościem w krainie Morfeusza, ale dziwne dźwięki w ułamku sekundy odebrały jej klucze do stanu owej błogości. Przez chwilę starała się ignorować tajemnicze dźwięki, lecz po chwili ciekawość wzięła górę. Kobieta z natury nienawidziła nie wiedzieć, co dzieje się dookoła niej. Miała z tego powodu mnóstwo problemów, czasami bardzo poważnych, ale nadal nie potrafiła postępować inaczej. Założyła pozostawione obok łóżka buty i wolnym krokiem wyszła z sypialni. Sprawców całego zamieszania dostrzegła niemal natychmiast. Zdawali się kłócić z niewiadomego kobiecie powodu. Gdy jednak ją zauważyli, natychmiast przybrali taktykę ciszy.
- Już wstałaś? - Zdziwienie wymalowało się na twarzy Cristiano.
- No tak jakoś... - odparła nieco pokrętnie, analizując wzrokiem postać towarzysza Portugalczyka. Był to w istocie rzeczy mężczyzna w średnim wieku z niewielkim zarostem. Ubrany był w bardzo drogie ubrania, które już z odległości kilku metrów robiły piorunujące wrażenie. Zdawał się być niezbyt miły, aczkolwiek ludzi nie ocenia się po okładce, co zdecydowanie popierała młoda Niemka.
- Cass, to mój przyjaciel, Doktor Juan Carlos. Poprosiłem go, by cię zbadał - wygłosił tonem, który zdecydowanie nie znosił sprzeciwu. Spodziewał się protestów ze strony kobiety, gdyż nie był aż tak wielkim optymistą, by myśleć inaczej. Nie spodziewał się jednak tego, co wydarzyło się po jego przemowie. Kobieta natychmiast pobiegła do sypialni, w której zamknęła się na klucz. Mimo, że biegał dość szybko, nie miał z nią najmniejszych szans.
- Niech on stąd pójdzie! - krzyczała zrozpaczonym głosem, siadając pod drzwiami. Kierowały nią dziesiątki zupełnie sprzecznych emocji. Wizja powrotu do domu była tak przerażająca, że wygrywała ze zdrowym rozsądkiem już w przedbiegach.
- On ci nic nie zrobi, słońce. To mój przyjaciel, leczy piłkarzy Realu... - próbował tłumaczyć, stojąc pod drzwiami. Starał się jak tylko mógł, niestety na próżno.
- Nie wrócę do domu! - mówiła, nie starając się maskować kolejnego ataku płaczu.
- Nie pozwolę zrobić ci nic złego, zostaniesz tutaj, obiecuję, Cass... - wciąż przekonywał swym delikatnym, opiekuńczym głosem.
Nie odpowiedziała. Przetarła swe mokre oczy, podnosząc się z zimnej podłogi. Powoli otworzyła drzwi i ujrzała jego. Stał przed nią ze swoim uroczym uśmiechem na ustach, wyciągając w jej kierunku dłoń. Zaufała mu. Czuła, że jemu naprawdę może zaufać. Podała mu dłoń i ruszyła w kierunku, który wyznaczył. Po chwili byli już w salonie, w którym czekał nieznajomy mężczyzna. Wydawał się jej tak bardzo wrogi, lecz jeśli Cristiano mu ufał, mogła uznać, że był dobrym człowiekiem. Usiadła na fotelu, powoli zdejmując bluzkę piłkarza, którą miała na sobie. Jej ciało było pełne siniaków, małych ran. Wszystkie wyglądały okropnie, a bolały równie mocno. Lekarz oglądał je z dziwnym spokojem. Był on wręcz zbyt spokojny. W końcu usiadł obok przyjaciela i wygłosił:
- Kilka złamanych żeber, mocne potłuczenia, ryzyko urazów wewnętrznych, do tego ta okropna rana pod okiem, która aż prosi się o zszycie... Cristiano, tutaj nawet nie ma co dyskutować, szpital jest konieczny, Ibuprom nie poskłada jej kości.
- Dobra, pójdę po samochód - natychmiast zadecydował piłkarz, który zdawał się nie na żarty przerazić słowami Juana. Był on w końcu cenionym specjalistą, wiele razy samym spojrzeniem odgadywał, co dolegało zawodnikom, gdy jeszcze grał w Realu Madryt.
- Nie! Nie zgadzam się! - wrzasnęła niemal od razu, znów wpadając w panikę. Najchętniej znów uciekłaby do sypialni, lecz strach sprawił, że jej nogi zdawały się ważyć milion kilogramów. Podkuliła je jedynie, przesuwając się w kąt fotela. Schowała mokrą twarz w dłonie, trzesąc się niczym galaretka.  Starała się wyplenić z umysłu wszystkie odgłosy, które dobiegały z otoczenia. Były one zbyt bolesne dla przerażonej dziewiętnastolatki. Niczym młot pneumatyczny tworzyły w jej głowie ogromne wibracje, przyprawiając jej zmysły o stan krytyczny.
- Cassidy, nie musisz się bać szpitala, mała. Wszystko załatwimy poufnie, bez żadnych nazwisk, jeśli tylko to ci pomoże... - przekonywał, siadając na skraju jej fotela. Pragnął przytulić jej rozdygotane ciało, lecz im on był bliżej, tym ona płakała bardziej. W końcu zrezygnował. Spuścił głowę, swym smutnym wzrokiem obdarzając dywan.
- Ale ty nic nie rozumiesz - bąknęła, kończąc chwilę nieznośnej ciszy. Jej płacz zdawał się przybierać na mocy, a podkrążone oczy wręcz błagać o ratunek. - Jeśli on się dowie będziesz miał kłopoty, wszyscy będziecie mieli.. - dodała prawie szeptem.
- Nieprawda, słońce. Zatrudnimy najlepszych prawników i...
- Prawnicy nie ochronią cię przed kulami! - wrzasnęła, wchodząc mężczyźnie w słowo. Była zbyt zdenerwowana, by panować nad emocjami. Uświadamiała sobie, jak głupio musi wyglądać w oczach Cristiano, lecz pragnęła chronić go z całego serca, nic więcej.
- Jeśli mu podarujesz, ten dupek wygra. Chcesz tego? - zdawał się być kompletnie niewzruszony krzykiem kobiety. Nadal przekonywał ją swoim delikatnym, pełnym ciepła głosem, licząc na niewiadomo jaki efekt.
- Cristiano, ty naprawdę nie rozumiesz... On wygrał tą grę, gdy ona jeszcze w ogóle się nie zaczęła - westchnęła, wycierając mokrą twarz w rękaw bluzki.
- Więc teraz chcesz się przed nim ukrywać? Uciekać całe życie? - Pokręcił głową, swym smutnym spojrzeniem, przepełnionym żalem głosem, toturując jej osobę.
Nie chciała. Mężczyzna trafił w najsłabszy punkt jej uporu, burząc go niczym dynamit i wlewając morze wątpliwości do jej serca. Jako mała dziewczynka  marzyła o domu pełnym radości, cudownym mężu, który wracałby z pracy i składał swój gorący pocałunek na jej wargach. Potem szedłby do ich dzieci i  bawiliby się wspólnie w promieniach zachodzącego słońca, nie muszą martwić się dosłownie niczym. Marzyła o życiu, które posiadał Cristiano; o mężczyźnie, którym był Cristiano. Jej los zdecydował jednak inaczej. Nie mogła żyć marzeniami, które, choć piękne, nigdy nie będą miały szans stać się światem rzeczywistym. Musiała myśleć o swoim dobrze, dbać o siebie. Była przecież zdania tylko na siebie. Nie mogła zaakceptować swojej obecności w życiu Portugalczyka, choć ukrycie tak jej pragnęła. Stąd jej decyzja, która, choć wydaje się być lekkomyślna, była w jej mniemaniu jedynym dobrym rozwiązaniem.
- Cristiano, wrócę tam. To moje miejsce i nie masz prawa mnie zatrzymywać. Jestem ci wdzięczna za wszystko, ale twoje życie to nie mój świat, przepraszam - obwieściła zdecydowanym tonem, który bolał niczym uderzenie pioruna. Otarła swe łzy i wstała z miejsca, zostawiając zaszokowanego piłkarza w salonie. Wolnym krokiem ruszyła w kierunku łazienki. Musiała wyglądać ładnie, inaczej dostałaby jeszcze mocniej od swojego szefa. I choć każdy krok budził w niej ogromny strach, wiedziała, że tak już być musi. Nie wiedziała jedynie czy kiedykolwiek uda się jej zapomnieć o swoim gadatliwym przyjacielu...
______________________
Hiszpania w domu, Portugalia w domu, Włochy także, Anglii brak, Urugwaj wygryzł się z zawodów... No cóż, tak oto powstały najlepsze MŚ od wielu lat! A tymczasem... serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam na nr 3. Jestem zadowolona tak średnio, ale poprawki nie dałyby zbyt wiele, więc... oby do następnego! Są wakacje, więc będzie tylko lepiej.
Pozdrawiam Was ja... i...

piątek, 20 czerwca 2014

2. Shades of sadness

Dłoń mężczyzny leniwym ruchem skierowała się w stronę miejsca, które jeszcze kilka godzin temu było zajęte przez piękną brunetkę. Otworzył swe czekoladowe oczy, lecz zastał jedynie pustkę. Usilnie liczył, że kobietę zostanie w kuchni, lecz list pozostawiony obok łóżka szybko wyprowadził go ze sfery marzeń. Otworzył go niepewnie, jakby chcąc przygotować się na wszystko, co tylko było w czarnym scenariuszu, przetarł swe zaspane powieki i zaczął czytać z zapartym tchem.
"Kochany Voceras,
Postanowiłam pozostawić po sobie te kilka słów, by jeszcze raz wyrazić moje podziękowania. Wczorajszym wieczorem przywróciłeś mi wiarę w ludzi, bezinteresowność. Jestem pewna, że mieć takiego przyjaciela to ogromny zaszczyt. Nigdy nie śmiałabym prosić Cię o cokolwiek, pragnę tylko, byś potraktował moje wczorajsze słowa poważnie. Zasługujesz na coś lepszego, jesteś dobrym człowiekiem, musisz tylko w to uwierzyć. Będę codziennie modlić się za Ciebie, dziękuję.
Ps : Pieniądze przekaż na jakiś szczytny cel, innym przydadzą się bardziej niż mnie.
Cassidy. "
Starał się zaakceptować słowa kobiety ze spokojem, w końcu wiedział, że tak musiało być, lecz jego serce wypełniła nieznośna pustka. Szczerze polubił tą drobną istotę. Od dawna przy nikim nie czuł się tak swobodnie. Zupełnie tak, jakby świat cofnął go do czasu przed chorobą ukochanej, gdy mógł wszystko, miał mnóstwo przyjaciół, był po prostu szczęśliwy. Czy jednak to było racjonalne podejście? Nie zaprzątał sobie tym głowy. Był świadomy swoich czynów, pragnień. W życiu nigdy niczego nie żałował, cokolwiek by to nie było. Spotkania Cassi nie żałował podwójnie. Możnaby wysnuć wniosek, że był człowiekiem nikczemnym, wręcz niewdzięcznym. On jednak był najzwyczajniej w świecie samotny. Szanował wszystko, co podarował mu los, kochał swoją narzeczoną, lecz ostatnimi czasu wciąż nie potrafił wyrzucić ze swojego umysłu tego okropnego poczucia beznadziei. Podjął jednak decyzję o odpowiednim zagospodarowaniu słonecznego dnia. Było pięknie, więc musiał wykorzystać ten czas w dobry sposób. Ubrał kremowe jeansy, białą koszulę i czarną marynarkę. Niby standard, lecz na nim wszystko wyglądało obłędnie. Nawet w czasie pobytu w szpitalu musiał wykonywać choć proste ćwiczenia. "Chcę jeździć autem, a nie dźwigiem" - zwykł mówić. Jego dzisiejsze śniadanie także posiadało zdrowy charakter. Kanapki ze zbożowego chleba z pomidorem, a do tego szklanka mleka i koktajl o podejrzanym składzie oraz okropnym smaku szybko wylądowały w jego żołądku. Gotowy do wyjścia był już pół godziny po przebudzeniu. Z sypialni zabrał trzy rzeczy: teczkę z dokumentami, telefon komórkowy, a także pieniądze przeznaczone dla Cassi. Właśnie te trzy rzeczy miał nadać charakter przewodni dzisiejszemu dniu mężczyzny. Zajął miejsce w czerwonym Lamborghini i jako cel pierwszej 'wędrówki' obrał lokalny kościół. Był on niedaleko, więc 10 minut później był już na miejscu. Wszedł do środka z pokorą i zadumą. Przyjeżdżał w to miejsce bardzo często, gdy jego życie zaczęło się komplikować. Siadał w pierwszej ławce i po prostu rozmawiał z Bogiem. Od zawsze był człowiekiem głęboko wierzącym, choć do wzoru chrześcijanina brakowało mu bardzo wiele. Dzisiejszego dnia pomodlił się za Cassidy. Pragnął poprosić Najwyższego o opiekę nad kobietą, siłę dla niej. Była w końcu tak drobna, tak krucha, potrzebowała wsparcia. Przed wyjściem z kościoła wykonał jeszcze jeden, ale bardzo ważny gest. Całe 5 tyś przeznaczone dla kobiety wrzucił do skarbony. Spełnił jej życzenie, nie mógł uczynić inaczej.
Na zewnątrz znów odetchnął świeżym, wiosennym powietrzem. "Idealny dzień na wizytę u Królewskich" - stwierdził z zadowoleniem. Powoli ruszył w stronę stadionu Realu Madrid, chcąc po drodze nacieszyć się słonecznymi widokami. Nie spieszyło mu się w końcu, miał wolnego czasu aż w nadmiarze. Pod świątynią futbolu zaparkował kilkanaście minut później. Zabrał ze sobą wszystkie potrzebne dokumenty, by już po chwili stać pod gabinetem prezesa. Na korytarzu kłębiło się sporo ludzi, lecz mu to wcale nie przeszkadzało. Z pokorą czekał na przyjęcie. W końcu po krótkim czasie drzwi gabinetu uchyliły się, a z ich środka wyłonił się radosny, starszy mężczyzna. 
- Zapraszam cię, Cristiano. - Wpuścił piłkarza do środka, a następnie wskazał mu miejsce na przeciw siebie po drugiej stronie biurka. - Więc co cię do mnie sprowadza? Przez telefon mówiłeś, że to bardzo ważne - mruknął, natychmiast przechodząc do konkretów. Był taki od zawsze. Nienawidził marnować czasu, bo w końcu czas to pieniądz, a pieniędzy nigdy nie za wiele.
- Wiesz, ostatnio myślałem dużo i postanowiłem iść w psychologię sportu i tu zaczyna się problem, bo potrzebuję stażu z profesjonalną drużyną sportową. No i pomyślałem o Realu, bo gdzie znajdę lepszy klub? - Przedstawił swoje postulaty z uśmiechem na ustach. Był tak podekscytowany wizją powrotu do piłki, o niczym więcej nie marzył. Perez jednak szybko zmieszał jego plany z błotem.
- Cristiano, bardzo chętnie nawiązalibyśmy z tobą współpracę, ale w tym momencie mamy zbyt duży personel. Sam rozumiesz, gdzie za dużo pomysłów i przekonań tam wychodzi bagno, a nie dyscyplina. W tym roku i tak gramy poniżej naszej średniej, nie mogę ryzykować na razie. Może w najbliższym czasie, ale teraz naprawdę nie znajdziemy dla ciebie żadnego stanowiska - wyjaśnił ze stoickim spokojem, biorąc łyk świeżej kawki.
- Nie no, jasne, że rozumiem - odparł pod nosem. - Dobra, to ja dziękuję za wysłuchanie i pójdę już, bo na pewno jesteś zajęty - dodał jeszcze, wstając z miejsca. Uścisnął dłoń prezesowi i z naburmuszoną miną ruszył w stronę drzwi.
- Przepraszam, to naprawdę nie moja wina. Jakby co odezwiemy się do ciebie - padło jeszcze z ust jego byłego pracodawcy.
- Będę czekał na jakieś wiadomości - rzucił z udawanym entuzjazmem, lecz na korytarzu smutek wygrał z wszystkimi innymi emocjami. Teraz, gdy w końcu czuł się dobrze i mógł powrócić do sportu, życie znów wywinęło mu niezły numer. Był już pewien, że dzisiejszy dzień spędzi przed tv z kubłem lodów w ręku. Nie miał zamiaru wychodzić do ludzi i znosić ich szczęścia. Dziś jego jedynym pragnieniem był sen i zapomnieniem. Postanowił jeszcze tylko przywitać się z kolegami z drużyny. Podreptał na murawę, gdzie Królewscy toczyli zacięty mecz między sobą. Zauważyli go niemal od razu. Wszyscy otoczyli mężczyznę, rzucając mu się w ramiona. Niby dorośli mężczyźni, lecz nie wstydzili się swoich uczuć.
- Co u ciebie? Jak zdrowie? - zaczął Iker, stosując swój zwyczajowy zestaw pytań.
- Całkiem dobrze, choć ostatnio plecy mnie bolą, więc jeśli pragniesz mi pomóc to samochód czeka cały w błocie pod moim domem - odparł żartem, chcąc rozluźnić grobową atmosferę.
- Jeśli namówisz Megan do ubrania bikini i dopingu to mogę umyć ten złom nawet językiem - wypalił rozpromieniony jak zwykle Pepe.
- Ej, mówisz o mojej narzeczonej, więc uważaj na słowa! - Udał obrażonego, krzyżując ręce na piersi. Długo jednak nie wytrzymał. Roześmiał się wesoło, a razem z nim reszta dotąd ponurej drużyny. - A ten facet kim jest? - zmienił temat, wskazując palcem mężczyznę stojącego obok Carlo. Było on dość młody, lecz na piłkarza zdecydowanie za stary. Miał na sobie sportowy strój i zdecydowanie nie przypominał kibica. Od razu zwrócił uwagę Portugalczyka.
- Na imię ma Marco, ale my go nazywamy Hannibal - rzucił nad wyraz poważny Pepe. Dawno taki nie był, to nie zwiatowało nic pozytywnego.
- Perez zatrudnił go jako nowego wicetrenera. Podobno mamy straszne braki kadrowe, a szykują się trudne mecze, więc wzięli takiego skurwysyna, który myśli, że może wszystko i oczywiście zero dyskusji, bo pojadą po premii - wyjaśnił Iker, spoglądając w stronę Marco wręcz z odrazą.
- Ale to nie koniec, ten sadysta nawet nie zna zasad piłki. Jest prawnikiem, czaisz? - swoje dopowiedział Gareth.
- Taa, i dziwnym trafem niedługo bierze ślub z córką sponsora - podsumował Marcelo, dodając wiele znaczące prychnięcie.
- Czyli, że czekaj.. macie braki kadrowe? - Wciąż nie był w stanie ogarnąć słów, które usłyszał.
- No przecież ci mówię, jełopie. - Przewrócił oczami sam nad wyraz delikatny Kepler.
- Dobra, ja będę się zbierał. Muszę jeszcze załatwić kilka rzeczy, a wy na pewno macie dużo zagrań do przećwiczenia - rzucił cichym tonem, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza stadionem. Wcześniej był wściekły, teraz jednak jego stan sięgał apogeum złości. Uścisnął jeszcze tylko dłonie zdziwionym jego zachowaniem Królewskim i czym prędzej pognał do tunelu. Spokojny oddech było mu dane wziąć dopiero w aucie. Dłonie trzęsły mu się niczym galareta, lecz zmysły były w jeszcze gorszym stanie.
- Kur**! - Uderzył pięścią w kierownicę, czego natychmiast pożałował. Przemoc niczego nie rozwiązuje, powiadają. W przypadku mężczyzny było wręcz gorzej, przemoc wobec czegokolwiek bodziła jedynie w niego. Życiowy pechowiec, możnaby rzec. Na filozoficzne przemyślenia nie miał jednak czasu i energii. Z kieszeni wydobył telefon, by już po chwili czekać z utęsknieniem, aby usłyszeć głos ukochanej.
- Megan, skarbie! - wypalił rozpromieniony, gdy tylko dziewczyna podniosła słuchawkę. Jej dobre słowo - zdecydowanie tego teraz potrzebował.
- Cristiano, miło cię w końcu usłyszeć - odparła z czułością. - W domu wszystko w porządku? Dajesz sobie jakoś radę?
- Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku - mruknął bez przekonania. - Ale dość o mnie. Jak tam spotkanie z prezydentem? - automatycznie zmienił temat. Nie chciał smucić miłości swego życia, nie potrafił. 
- Ej, słyszę przecież, że coś ukrywasz. Kochanie, masz mi natychmiast wszystko odpowiedzieć i koniec kropka - zażądała natychmiast.
- Megi, ale to naprawdę nic takiego. Pomówmy o tobie, skarbie..
- Cristiano, mów - warknęła, wciąż pozostając przy swoim stanowisku. Od zawsze była niezwykle uparta. Zapewne dlatego też była świetną dziennikarką. Potrafiła złamać każdego, a politycy wręcz nienawidzili odpowiadać na jej inteligentne i niezwykle trafne pytania.
- Byłem u Pereza i chciałem go prosić o jakieś stanowisko, ale okazało się, że mają braki kadrowe i cóż, znów masz narzeczonego bezrobotnego. - Swoje słowa podsumował uśmiechem. Był on jednak oznaką goryczy, aniżeli radości. Do tej drugiej nie miał żadnych podstaw.
- Na pewno znajdą coś dla ciebie, w końcu wiedzą, że ten klub to dla ciebie całe życie. Tylko misiu, musisz na siebie uważać, błagam.
- Spokojnie, Megi. Nie podjadam słodyczy, wieczorem umyłem ząbki i nawet szybciej poszedłem spać. Umiem o siebie zadbać, uwierz. - Zaśmiał się, a narzeczona wraz z nim.
- No dobrze, to ja uciekam na konferencję w sprawie Ukrainy, bo mamy straszny młyn, a ty jedź do domu i dużo odpoczywaj. Będę o tobie myśleć, kocham cię, mój książę - rzuciła w pośpiechu, by następnie wyłączyć się, nie czekając nawet na odpowiedź ukochanego.
- Też cię kocham - powiedział już sam do siebie, z nostalgią wpatrując się w widok przed swymi oczami.
*
Szła ulicami powoli układającego się do snu miasta. Było już ciemno, lecz nie na tyle, by mogła uniknąć spojrzeń wścibskiej ludności. Tak, wyglądała fatalnie. Miała na sobie podartą, czerwoną sukienkę, bluzę z kapturem i w sumie tu nastąpił koniec stanu jej garderoby. Szpilki wyrzuciła do pierwszego spotkanego kontenera, stwierdzając, iż bez nich dojdzie szybciej i zdecydowanie z mniejszym bólem. Po jej policzkach spływała krew, która swoją intensywnością wciąż zmuszała jej myśli do oscylacji wokół dzisiejszego poranka. Nie była w stanie zapomnieć, ba, choćby myśleć w sposób logiczny. Strach przesłaniał jej rozsądek, wygrał z wszystkimi pozytywnymi rozkazami mózgu. W końcu po jakimś czasie dostrzegła ławkę. Nie była zadbana, ale dawała jej szansę wytchnienia. Sił miała już coraz mniej, a rany bolały coraz intensywniej. Zajęła miejsce na skraju siedziska, odtwarzając w swym umyśle tragiczne wydarzenia.
Godzina 7:00. Możnaby rzec, że dla dużej części populacji to jeszcze środek nocy, zwłaszcza w sobotę. Ona jednak znów musiała stawić się w znienawidzonej pracy. Weszła do nawet jak na te godziny spokojnego klubu, mając zamiar przecisnąć się cichutko i zjeść coś z Margaret na zapleczu. Szybko jednak dopadł ją szef - postawny Hiszpan z miną aspirującą do konkursu na sobowtóra Hitlera. Nakazał kobiecie zajęcie miejsca na olbrzymiej kanapie obok siebie i natychmiast przeszedł do konkretów.
- O której się wraca?! - wydarł się na cały głos.
- Klient prosił, żebym została, więc zostałam. Sam kazałeś mi spełnić wszystkie jego próby - wyjaśniła, wzrok skupiając na podłodze pod swoimi stopami. Bała się jego wyrazu twarzy, najzwyczajniej w świecie bała.
- No kazałem - przyznał niechętnie. - Tym razem ci daruję, masz szczęście. A teraz pieniądze, pieniądze, złotko - zażądał z uśmiechem na ustach. No tak, fortuna była jego ojcem, zbawicielem i nawet duchem świętym.
- Nie mam - odparła prawie szeptem.
- Co przepraszam?! - Wstał z miejsca, mocno zaciskając swoją pięść. Stanął nad kobietą, sprawiając, że morze łez mimowolnie wypełniło jej oczy.
- Nie mam pieniędzy, nie mogłam ich wziąć od niego. To dobry człowiek, nie byłam w stanie - powtórzyła, z przerażeniem spoglądając w oczy Hiszpana. Szybko tego pożałowała. Ta wściekłość, ten okropny stan bił od niego na kilometr.
- Trzeba było zostać zakonnicą, a nie dziwką, jeśli chciałaś szerzyć miłosierdzie! - wykrzyczał, uderzając ją po raz pierwszy. A potem drugi, trzeci, czwarty.. koszmar zdawał się nie mieć końca.
NIE! Nie była w stanie dłużej o tym myśleć. Niebo było już zupełnie czarne, musiała znaleźć jakieś schronienie. Logicznym było, że o powrocie do 'domu' nie ma nawet mowy. W głowie miała tylko jeden plan. Czyżby samobójczy? Była bliska takiego stwierdzenia, lecz brak pieniądzy, zmęczenie i ten okropny ból, to wszystko sprawiało, że nie miała wyjścia. Wolnym krokiem skierowała się w stronę domostwa, które już dobrze znała. Miejsca, które wydawało się jej prawdziwą utopią. Tylko czy było tam dla niej miejsce? Kilka chwil później była na miejscu. Ból był coraz mocniejszy, jakby chciał rozerwać ją od środka. Ostatnim sił nacisnęła domofon. Dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, ale w końcu ujrzała właściciela. Wyszedł do niej ubrany tak elegancko, tak pięknie. Był jeszcze cudowniejszy niż poprzednio.
- Cassi? Co tutaj robisz? - Natychmiast otworzył przed nią furtkę. Dopiero teraz ujrzał jej rany, podarte ubrania. Zamglone oczy, które wręcz błagały o ratunek.
- Proszę, pomóż mi - wyszeptała, czując, że świat wokół niej zaczyna niebezpiecznie wirować. Upadła wprost w jego silne ramiona, z trudnością łapiąc oddech. Więcej już nie pamiętała, straciła przytomność.

sobota, 14 czerwca 2014

1. Innocence lost

Piękna kobieta wolnym krokiem przemierzała osiedla, które swoim wyglądem czyniły jej tętno skrajnie szybkim. Starała wyobrazić sobie egzystencję w takim miejscu, bycie niczym bajecznie bogaci szejkowie. W jej życiu pieniędze nigdy nie stały na pierwszym miejscu, lecz nie zgadzała się ze stwierdzeniem, że nie dają szczęścia. Czy stanem szczęścia można w końcu nazwać wieczne życie do pierwszego i strach o to, co nastanie dnia kolejnego? Może i bogactwo nie jest w stanie podarować szczęścia, lecz na pewno mu pomaga. We wszystkim jednak trzeba znać umiar, pamiętać o byciu dobrym człowiekiem, cieszyć się każdym dniem. Właśnie w taki sposób podchodziła do życia. Szybko jednak jej umysł musiał opuścić świat wyobraźni i wrócić do rzeczywistości, w której pieniądze były towarem deficytowym, a ona sama nikim. Stanęła przed olbrzymim domem, który spokojnie mógłby należeć do prezydenta lub potentata naftowego. Jeszcze raz upewniła się, że wskazany adres jest prawidłowy. Prawie nigdy nie przebywała w takich okolicach. Gdy delikatnie nacisnęła dzwonek, na terenie ogromnej posiadłości rozległ się dźwięk szczekania psa. Szybko jednak ustał, a z drzwi wejściowych wyłonił się pewien mężczyzna. Nie mogła przyjrzeć mu się dokładnie z racji później pory i dzielącej ich odległości, lecz była pewna, że jest człowiekiem bardzo przystojnym. Szybko dopisała mu łatkę naburmuszonego bogacza, lecz ten pierwszym spojrzeniem zburzył mur jej podejrzeń.
- Mam nadzieję, że nie jesteś wrogiem zwierząt. Znalazłem dziś szczeniaka i z tego, co zauważyłem ma dziwny nawyk obskakiwania wszystkich gości - wypalił rozpromieniony osobnik, otwierając przed kobietą żelazną bramę do swojej posiadłości.
- Kocham zwierzęta, spokojnie - odparła lekko zmieszana, podążając w głąb podwórza. - A jaka to rasa? - dodała cichym tonem, starając się zachować choć odrobinę profesjonalizmu i nie gapić na wszystko dookoła, jak gdyby pochodziło z innej planty. Jej oczy jednak nie chciały podjąć współpracy, będąc pod natłokiem tylu wyrażeń.
- Podejrzewam, że owczarek, ale znalazłem go na ulicy i jeszcze nie byliśmy u weterynarza, więc pewności nie mam. - Zaśmiał się, ukazując wszystkie swoje białe zęby. - No i witam w moich skromnych progach - dokończył, wprowadzając kobietę do olbrzymiego i jasnego salonu.
Już w ogrodzie nie była w stanie kontrolować swojego zachwytu, lecz gdy ujrzała wnętrze willi, była już w innym świecie.
- Bardzo skromne te progi - prychnęła, rozglądając się uważnie dookoła siebie. Nagle jej wzrok przykuł mały piesek. Nie był zbyt duży, sięgał jej zaledwie do połowy łydki. Jego sierść była czarna, a czerwona kokardka zawiązana pod szyją sprawiła, że rozczuliłby nawet największego twardziela. Nie była w stanie nie podejść do tego małego cudu natury. Pogłaskała go delikatnie, w efekcie czego otrzymała ciche szczeknięcie, które jasno mówiło o radości szczeniaczka.
- A to właśnie mój mały pies. Nie ma jeszcze imienia, więc mam nadzieję, że dasz jakieś propozycje - rzucił głos za jej plecami, którego właściciel trzymał w dłoniach dwa kieliszki wina. - A może zdradzisz mi swoje imię, hm? - dodał cichszym tonem, z uwagą przypatrując się nieznajomej.
- I tak szybko je zapomnisz, więc łatwiej będzie zrobić to bez zbędnych formalności - odparła, odbierając od niego trunek, którego łyk natychmiast znalazł miejsce w jej ustach. - Bardzo dobre wino - podsumowała po chwili, siadając na skraju białej kanapy. Cały czas czuła się strasznie nieswojo w tak drogim otoczeniu, choć starała się wyjść na obeznaną. Nie wiedziała czy mężczyzna to rozpoznał, lecz była już pewna, że zdecydowanie daleko mu do sterotypowego bogacza. Miał w sobie coś, co nie pozwalało go nie polubić.
- Z zasady nie sypiam z nieznajomymi, więc nalegam. - Znów obdarzył ją swoim uśmiechem, lecz tym razem tym z gatunku uroczo - przekupnych, zajmując miejsce blisko niej.
- Mów mi Cass - rzuciła z obojętnością, wyciągając w jego kierunku swoją delikatną dłoń. Dopiero teraz mogła dokładnie przyjrzeć się jego posturze. Nie dość, że sprawiał wrażenie bardzo pogodnego, był także bardzo przystojny. Ciemna karnacja, cudowne oczy o czekoladowej głębi i budowa lekkoatlety sprawiały, że w jej głowie lekko zaszumiało i wbrew pozorom wypite wino nie miało z tym nic wspólnego. Takich mężczyzn zdecydowanie nie spotykała w swojej pracy często. Ba, możnaby rzec, że wcale.
- Od Cassidy? Bardzo ładne imię, takie oryginalne. - Uścisnął jej dłoń, zatrzymując przez chwilę wzrok na wysokości jej oczu. 
Szybko poczuła to spojrzenie. Było ono zupełnie czymś innym, aniżeli spojrzenia tych wszystkich facetów, z którymi była zazwyczaj. Sprawiało, że po raz pierwszy w życiu naprawdę pragnęła jakiegoś mężczyzny.
- Cassi, czy ty mnie słuchasz? - Z sfery marzeń wyrwał ją głos bruneta, którego dłoń machała energicznie przed jej oczami.
- Co? - zapytała lekko oszołomiona. - Przepraszam, trochę się zamyśliłam nad tym i owym... - wyjaśniła cichym głosem.
- Mówiłem, że mam na imię Cristiano i Ronaldo, ale w sumie możesz mi mówić Cris, bo tak mówią mi przyjaciele. No chyba, że wolisz wersję Roni, bo tak mówi mi rodzina i jeszcze niektórzy z drużyny, choć teraz w sumie mówią mi też Aveiro, bo to moje nazwisko, ale...
- Będę ci mówić *Voceras - przerwała mu, starając się powstrzymać atak śmiechu.
- A czemu tak? - dociekał, dolewając sobie i kobiecie drogiego trunku.
- Bo wydajesz się być strasznie gadatliwy. - Uśmiechnęła się niewinnie, odgarniając na bok niesforny kosmyk swoich ciemnych włosów.
- To jedna z wielu moich zalet. - Uniósł brew ku górze, powoli zbliżając się do jej twarzy. - W takim razie ja będę mówił ci słońce, bo choćby oczy twe były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie twych oczu, blask twego oblicza zawstydziłby gwiazdy - wyszeptał, patrząc w jej błyszczące oczy, by po chwili delektować się smakiem jej miękkich ust przy akompaniamencie dłoni, które własnym życiem błądziły wzdłuż jej ciała. Nie mógł czekać dłużej. Chwycił jej dłoń, skłaniając kobietę do iścia za sobą w nieznanym dla niej kierunku.
- Szekspir, prawda? - zapytała z lekkim uśmiechem, idąc za nim w górę pięknych schodów.
Przytaknął jej ze zdziwieniem.
- Nie wiedziałem, że znasz Szekspira - dodał, wprowadzając ją do ciemnego, lecz przytulnego pomieszczenia. Szybko położył ją na satynowej pościeli, jednocześnie składając pocałunki na jej dekolcie. Jego usta sprawiały, że odpływała w coraz dalszy rejs rozkoszy. Wolnymi ruchami skupiła się na pozbawieniu go guzików u czarnej koszuli, lecz on zamiast oddawać jej upragnione czułości, postanowił zająć się szukaniem czegoś w białej szafce, która stała przy łóżku.
- W szkole często czytałam jego powieści, gdy miałam trochę czasu wolnego. - Obserwowała go nieustannie, zrzucając czerwoną mini, którą miała na sobie na powierzchnię ciemnej podłogi. Teraz miała na sobie jedynie czarną, koronkową bieliznę, której zadaniem było podkreślenie jej atutów.
- Ja czytałem dużo w szpitalu, żeby nie oszaleć do reszty. - Wrócił do niej z pilotem w ręku. - Więc wolisz coś klasycznego czy może jakieś rockowe brzmienia? - Spojrzał w jej ogromne oczy, czarując jej zmysły swoim zniewalającym uśmiechem.
- Zdecydowanie rock. - Musnęła jego gorący policzek, delikatnie błądząc dłońmi po jego w końcu nagim torsie. Nie mogła nasycić umysłu widokiem jego ciała. Było ono niczym silna hipnoza. Analizowała z dokładnością każdy jego centymetr, lecz nagle zatrzymała wzrok na ranie po lewej stronie jego klatki piersiowej. Nie była ona ogromna, aczkolwiek widoczna. Dotknęła jej ostrożnie, by następnie odsunąć się od mężczyzny na kilka centymetrów z nieznanego nawet samej sobie powodu.
- Więc Muse będzie dobre? Moja dziewczyna mówi, że to jęki, ale dla mnie to czysta poezja. - Znów ukazał jej swój cudowny uśmiech, gładząc swą dłonią jej blady policzek.
- A ta rana? - wypaliła kompletnie bez namysłu, lecz szybko zdała sobie sprawę ze swojej głupoty. Był w końcu jej klientem, nie świadkiem przesłuchiwanym w ramach podejrzenia o zbrodnię przeciwko ludzkości. - Przepraszam, to pytanie nie powinno paść - poprawiła się natychmiast, nieśmiało oczekując jego reakcji.
- Nie, nie szkodzi. - Posmutniał lekko, lecz ani myślał długo trwać w tym stanie. Nigdy nie chciał tracić humoru przez swoją sytuację, gdyż to byłaby dla niego porażka. - W sumie sam pewnie zadaję ci milion pytań na minutę. - Zaśmiał się, nastawiając ciche dźwięki ulubionego zespołu. Pilot w ułamku sekundy wylądował na podłodze, a gorące wargi piłkarza skupiły się na odkrywaniu cudownego smaku szyi dziewczyny. Nie zadawała mu już ani jednego pytania. Skupiła się na czerpaniu jak największej przyjemności z jego czułych gestów. Wiedziała, że widzi mężczyznę ostatni raz w życiu, więc chciała przeżyć wspólne chwile w jak najcudowniejszy sposób. Jego gorące ciało w ułamku sekundy znalazło się nad kobietą, a bielizna przykryła ciemne, drewniane panele. Ich zmysły rozpoczęły taniec namiętności, ciała połączyły się w jedność, chcąc doprowadzić siebie nawzajem do stanu ekstazy. Ich ruchy stawały się coraz szybsze, a coraz to kolejne pieszczoty miały na celu jedynie powiększenie przyjemności. Dzisiejszej nocy widzieli jedynie swe błyszczące oczy pragnące więcej czułości. Byli jak zahipnotyzowani sobą nawzajem. Mogliby kochać się godzinami, lecz przesycone nadmiarem emocji zmysły nie podarowały im tej przyjemności. Oboje osiągnęli szczyt rozkoszy, opadając w swe nagie ramiona.


Czasami w naszym życiu są chwile, w których słowa nie są w stanie wyrazić niczego, więc stają się kompletnie zbędne. Dwójka ludzi wpatrywała się w swoje rozpalone twarze, badając właśnie opisany wyżej stan. Namiętne chwile pozbawiły ich wszystkich sił, lecz dały także poczucie radości. Niestety, w życiu nie jest tak, jak w romantycznych filmach. Kobieta doskonale wiedziała, gdzie znajduje się jej miejsce. Jeszcze raz zbliżała usta do jego cudownych warg, które pocałowała z ogromną czułością.
- Dziękuję, byłeś wspaniały - wyszeptała, by następnie usiąść na krawędź łoża. Szybko odnalazła swoje ubranie, które rozpoczęła zakładać w pośpiechu.
- Jest 2 w nocy, nie powinnaś o tej porze chodzić po mieście, jest bardzo niebezpiecznie. - Swą silną dłoń złożył na jej chudym nadgarstku. - Zostań na noc, zapłacę - dodał cichym głosem, przyciągając ją do siebie. Gdy położyła głowę na jego torsie, spojrzał w jej intensywne oczy, obdarowując ją swoim uśmiechem, który znała już na pamięć.
- Szef mnie zabije... - odparła lekko zmieszana. - I to dosłownie - westchnęła cicho, nawet nie chcąc sobie wyobrazić miny Hiszpana.
- Zapłacę ekstra, zostań... - wciąż nalegał, nawet nie myśląc odpuścić. Zawsze był uparty, inaczej już nie potrafił.
- Cristiano, nie powinnam, naprawdę... - wahała się przez chwilę, lecz w końcu musiała ustąpić. Wszystko było dla niej lepsze, niż powrót do klubu i wysłuchanie obelg, a fakt, że polubiła mężczyznę działał zdecydowanie na korzyść. - Dobrze, zostanę - obwieściła w końcu, czego efektem był śmiech mężczyzny - szczery i uroczy, taki, jaki uwielbiała w facetach. Położyła się obok niego, obserwując obrazy za oknem, które było delikatnie odsłonięte. Było jej tak przyjemnie, choć raz czuła się bezpiecznie.
- Dobranoc - padło z ust bruneta.
- Dobranoc, gaduło - odparła, zamykając powoli swoje brązowe oczy.

Dwie godziny później.


- Jesteś nikczemna. - Długotrwałą ciszę przerwał głośny śmiech mężczyzny. - Czemu udajesz, że śpisz? - dodał już ciszej, widząc zdziwienie na twarzy kobiety, która właśnie otworzyła swoje oczy.
- Bo chciałam, żebyś ty mógł spać - odparła lekko zmieszana. - Jak to zauważyłeś? - dokończyła z wyrzutem, lekko przygryzając swoją wagrę.
- Bardzo marna z ciebie aktorka, słońce - wyjaśnił, przekręcając się w ten sposób, by móc położyć głowę na brzuchu kobiety. - Lubisz jakieś sporty? - zmienił temat, obserwując z zaangażowaniem jej błękitne tęczówki.
- Kiedyś często oglądałam skoki narciarskie. - Wzruszyła swoim bladymi ramionami.
- Łoo, jak na Hiszpankę bardzo oryginalnie. - Roześmiał się w głos.
- A mówiłam ci, że jestem Hiszpanką? - Lekko uniosła brew ku górze, gładząc jednocześnie jego brązowe włosy. - Urodziłam się w Austrii, a z pochodzenia jestem Niemką. Mieszkałam tam trochę, więc zdążyłam zainteresować się tym sportem. Tam to bardzo popularne.
- Nie wyglądasz na Niemkę, one są podobno bardzo brzydkie - wypalił rozpromieniony, czego efektem było pojawienie się poduszki na jego twarzy.
- Gaduło, jesteś okropny! - Roześmiała się, szybkim ruchem znajdując się nad mężczyzną. Ten nawet nie próbował się bronić, jedynie położył swoje dłonie na pośladkach brunetki, śmiejąc się razem z nią. Był pierwszym mężczyzną, który potrafił wydobyć uśmiech z jej ponurej twarzy. Był pierwszym, którego naprawdę polubiła. Delikatnie zbliżyła usta do jego warg, łącząc się z nim w namiętnym pocałunku. Pragnęła coraz więcej, lecz on odsunął głowę, jednocześnie kładąc ją obok siebie. Znów spojrzał w jej oczy, jakby chcąc prześwietlić je na wylot.
- A co sądzisz o piłce nożnej? - zapytał z miną oficera służb specjalnych. Chyba pierwszy raz tego wieczora był poważny. Poważny aż do przesady.
- Piękny sport, choć jeśli mam być szczera, nie jestem mistrzem w tych wszystkich zasadach i w ogóle... - przyznała cichym tonem. Spodziewała się kolejnego wybuchu śmiechu ze strony mężczyzny, w końcu dla facetów piłka to świętość, a nierozumienie jej to świętokradztwo. On jednak jedynie sięgnął po coś do szafki, nucąc pod nosem nieznany jej utwór. Po chwili odwrócił się do niej z koszulką i pilotem w ręku.
- Zakładaj - rozkazał, jednocześnie włączając ogromny telewizor.
- A w jakim celu? - Zareagowała śmiechem, kompletnie nie rozumiejąc sensu słów mężczyzny. Prośbę jednak spełniła. Szybkim ruchem ubrała biały strój z ogromnym napisem "Ronaldo", który był na nią co najmniej trzy razy za duży. - Wyglądam w tym idiotycznie - stwierdziła po chwili, posyłając mu dziwną minę.
- Uważaj na słowa, bo masz na sobie moje nazwisko. - Wyszczerzył swoje białe zęby, przeszukując kanały sportowe.
- Grasz w piłkę? - Spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Nie wiedziałam... - dodała już ciszej.
- Boże, gdzieś ty się chowała, dziewczyno? - Teatralnie przewrócił swoimi czekoladowymi oczami. - Chodź tu do mnie, obejrzymy mecz Manchesteru United z Barceloną - dodał, dołączając swój zniewalający uśmiech.
- Zasadniczo to we Frankfurcie... - mruknęła, kładąc głowę ma jego ramieniu. - I którym kibicujemy? - dokończyła, wlepiając wzrok w ogromny ekran.
- To tam nie było telewizorów? - rzucił rozchichotany mężczyzna. - A kibicujemy United. Kiedyś grałem z nimi, więc to dla mnie rodzina.
- Byłeś dobry? - Przejechała palcem wzdłuż jego opalonego torsu, obserwując wychodzące na murawę drużyny. Operator wskazał przez chwilę na trybuny, gdzie było mnóstwo osób. Każdy miał w ręku jakiś gadżet związany z ukochanym klubem, krzyczał jakieś słowa. Nie wszystkie mogła zrozumieć, lecz bez wątpienia była pod wielkim wrażeniem. Przymknęła delikatnie swoje powieki, starając się wyobrazić sobie obecność w takim miejscu. To musiało być niezapomniane przeżycie, była pewna.
- Cassi, ty mnie naprawdę nie znasz? - odpowiedział jej pytaniem z coraz większym zadziwieniem.
- No jakoś nie bardzo... - przyznała nieśmiało. Było jej głupio, lecz nigdy nie znała się na piłce i prawdy nie mogła zmienić. Najzwyczajniej w świecie nie miała czasu na takie rozrywki, a nawet jeśli w domu leciał mecz, wolała siedzieć z dala i nie słyszeć pijanego ojca drącego się na ekran.
- Dwa razy byłem najlepszym piłkarzem świata, więc można powiedzieć, że całkiem znośny. - Uformował swoje usta w delikatny uśmiech.
- Czekaj... - W jej głowie pojawiło się jedno, niezbyt wyraźne wspomnienie głośnej afery, która wstrząsnęła Hiszpanią 2 lata temu. - To ty jesteś tym piłkarzem, który przez błąd lekarzy...
- Jestem - mruknął pod nosem, przerywając jej natychmiast. - Cassi, możemy o tym nie rozmawiać? - zapytał z nadzieją w swoim głosie. - Mecz się zaczyna i w ogóle... - westchnął cicho. Wiedział, że nie brzmi zbyt przekonująco, lecz pragnął jedynie zakończyć kłopotliwy temat. Nienawidził mówić o tej sytuacji, nic nie był w stanie na to poradzić.
- Więc musimy im mocno kibicować, bo przegrają - wypaliła z uśmiechem na ustach, siadając obok niego po turecku. - I ej! Czemu ten facet w czarnym jest na spalonym, a sędzia nie gwiżdże?! - dodała z oburzeniem, spoglądając w kierunku mężczyzny.
- Cassi, bo to jest bramkarz drużyny broniącej, on musi tam być. - Roześmiał się wesoło, kiwając głową na boki.


80 minut później.


- Cassi, chciałbym, żebyś wiedziała, że jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, możesz się do mnie zwrócić, dobrze? - Wtopił wzrok w jej błyszczące oczy, leżąc zaledwie kilka centymetrów od prawie śpiącej kobiety. Nawet ona nie miała już sił na jakiekolwiek szaleństwa. Jedynie gładziła dłońmi jego tors, zapominając się bez reszty w jego wysportowanym ciele.
- Cristiano, znasz mnie zaledwie kilka godzin. Takie deklaracje wymagają pewności i podstaw, nie możesz mi ich składać. Nie masz nawet pewności, że nie mam w planach cię okraść - odparła zgodnie z prawdą. Była w końcu nikim, nie mogła wymagać czegokolwiek, a bynajmniej takie było jej przekonanie.
- A może po prostu chciałbym ci pomóc? Tak bezinteresownie i z dobrej woli?
- Komu? Dziwce, której nawet nie znasz? - Prychnęła śmiechem, odwracając się do niego plecami. Nie była w stanie zrozumieć jego punktu widzenia. Czyżby ten facet był bilski utraty zmysłów? Nie wiedziała, lecz jej przeczucia kierowały się właśnie w tym kierunku. Od swoich klientów czasami słyszała ciepłe słowa, ale takie zachowanie było w jej życiu czymś kompletnie niespotykanym.
- Wolałbym określenie przyjaciółce, którą chciałbym poznać - mruknął po chwilli. Tym razem zdecydowanie jego głos był smutny, pełen żalu. - Po prostu widzę, że ty nie chcesz tego robić. Mogę przecież ci pomóc znaleźć jakieś normalne zajęcie, dom...
- Cristiano, jesteś wspaniałym człowiekiem - przerwała mu, kładąc dłoń na jego policzku. - Pamiętam, jak kiedyś w mediach mówili o tobie w samych negatywnych odcieniach, ale ty naprawdę jesteś dobry i dziękuję ci z całego serca za to wszystko, ale ja nie mogę przyjąć twojej pomocy - dokończyła prawie szeptem, starając się zachować choć pozory spokoju.
- Zaraz jeszcze powiesz mi, że to taka twoja pasja życiowa - fuknął pod nosem, wtapiając swój czekoladowy wzrok w sufit.
- Gaduło, nie obrażaj się. - Zbliżyła usta do jego szyi. - Zapomnij o mnie i ciesz się życiem. Dam sobie radę, obiecuję. - Uśmiechnęła się nieznacznie, próbując jakoś go udobruchać.
- Ale jeśli będziesz potrzebowała, zawsze możesz mnie odnaleźć i...
- Zapamiętam - wypowiedziała z powagą, trzymając dłoń na sercu. - Ale ty masz mi obiecać, że jutro kupisz ukochanej ogromny bukiet kwiatów i powiesz jej, że kochasz ją ponad wszystko. Potem zabierzesz ją do restauracji i po prostu będziecie cieszyć się swoją miłością. Miłość to piękne uczucie, musisz je tylko pielęgnować. - Ułożyła głowę na jego torsie, okrywając szczelnie ich ciała satynowym kocem. - A teraz dobranoc, Voceras - wyszeptała, przymykając powoli swoje powieki, będąc w drodze do krainy Morfeusza. 
- Obiecuję, dobranoc, Cassi... - Pożegnał ją czułym wzrokiem. Po chwili słyszała już jedynie ciemność i odzwierciedlenie obaw i pragnień jej umysłu zawarte w snach.
_________________
No i czas wielkich spotkań rozpoczęty! Komu kibicujecie? Ja osobiście Portugalii i Hiszpanii, więc wczorajszy mecz... no dobra, można łatwo odgadnąć, jak to przeżyłam.
Btw, jeśli sądzicie, że dalsze części będą równie cukierkowe, może czekać Was spore zaskoczenie...
Miłego! :D
*Voceras - po hiszpańsku oznacza po prostu gadułę.