Otworzyła swe obolałe powieki, będąc rażoną promieniami jasnego, dziennego światła. Do jej umysłu w ułamku sekundy powróciły wydarzenia wczorajszej nocy, piorunujący strach i ogromny ból, który odbierał siły do wykonania choćby małego ruchu. Dotarło do niej także uczucie pewnego bezpieczeństwa. Powoli podniosła się na łokciach, chcąc ocenić miejsce swego pobytu. Była u niego. Leżała na wygodnym łóżku, w którym przecież jeszcze nie tak dawno spali razem. Obok łóżka stała filiżanka ciepłej herbaty, której temperatura wskazywała, iż Portugalczyk musiał pojawić się przy niej zaledwie kilka minut temu. Szybko podjęła decyzję o odnalezieniu mężczyzny. Powoli usiadła na krawędzi łoża, mocno łapiąc się za swój bok. Prawdopodobnie miała złamane kilka żeber, lecz to wcale jej nie przeszkodziło. Założyła na siebie leżący na pobliskim krześle szlafrok i ruszyła na poszukiwanie swego wybawcy.
Odnalazła go niezmiernie szybko, bowiem dźwięk jego radosnego głosu, który nucił nieśmiertelny przebój Nirvany, a także przyjemny zapach jednoznacznie wskazywały na kuchnię. Pomieszczenie to kobieta miała okazję obejrzeć już wcześniej, lecz dopiero teraz doceniła jego piękno. Ciemne kolory, które połączono z kremowym odcieniem, sprawiały wrażenie niezmiernie przytulnych, aniżeli wystawnych i sterylnych, jak to często bywało w przypadku domów bogatych ludzi. Dziewiętnastolatka wolnym krokiem dotarła do Cristiano, którego delikatnie dotknęła w ramię. Nie zauważył jej, będąc pochłoniętym swymi pasjami, więc musiała mu o sobie przypomnieć.
- Dzień dobry - przywitała się cichutko, stając oko w oko z przystojnym milionerem.
- Cass, dlaczego nie jesteś w łóżku? - zmartwił się natychmiast. Nakazał kobiecie zajęcie miejsca przy blacie kuchennym, niczym rasowy dżentelmen odsuwając dla niej krzesło.
- Nic mi nie będzie, nie musisz się martwić - odparła natychmiast, uprzednio zbytnio nie myśląc nad swymi słowami. Obawy pojawiły się dopiero po kilku sekundach. Dlaczego ona w ogóle sądziła, że on się martwił? Przecież to apogeum cynizmu.
- Słonko, mylisz się. - Pokiwał głową, z rękami opartymi na biodrach stojąc na przeciw niej. - Czemu wszystkie kobiety muszą być tak uparte? - dodał pod nosem.
- Żeby nie zginąć od waszych głupich pomysłów - mruknęła, opierając się wygodnie o oparcie krzesła. Swoją głupotę znów odkryła dopiero po chwili, słysząc już jedynie gromki śmiech mężczyzny. Czasami powinna ugryźć się w język, lecz niestety kontrola własnych słów była dla niej momentami czystą abstrakcją, przez co już od dzieciństwa miała liczne problemy. - Przepraszam, nie powinnam - wydukała niedwo słyszalną mieszankę słów, chcąc załagodzić sytuację.
- Podoba mi się twój temperament, wiesz? - wymruczał, zbliżając się do ucha kobiety. Dotknął swymi czułymi wargami jej szyję, niczym prąd elektryczny przeprowadzając przyjemne ciepło wzdłuż jej drobnego ciała. Następnie po prostu odszedł. Jakby nigdy nic powrócił do swych przerwanych zajęć, znów nucąc pod nosem dobrze znany mu numer.
Śniadanie skonsumowali niemalże w ciszy, raz po raz zerkając na siebie nawzajem. Dopiero gdy nadszedł czas sprzątania, kobieta przerwała długotrwałą ciszę, wstając od stołu.
- Pomogę ci - oznajmiła, zaczynając zbierać brudne naczynia. On jednak natychmiast zakazał jej tej czynności, wyrywając z rąk drobnej istoty wszystkie talerze.
- Jesteś moim gościem, masz odpoczywać, odpoczywać i jeszcze raz odpoczywać - mówił z troską w swym silnym głosie, ze starannością sprzątając po posiłku. - Poza tym zaraz pojedziemy na komisariat, musisz złożyć zeznania - dokończył, niemalże stosując w jej kierunku rozkaz. Był pewien protestów z jej strony, lecz upór miał we krwi i nie zamierzał zrezygnować. Bydlak, który jej to zrobił musiał ponieść karę.
- Nie! - wypaliła zdecydowanym tonem. - Żadnych szpitali, policji, mediów i innych organizacji - zastrzegła, krzyżując ręce na piersi.
- Jesteś głupia, wiesz? - Rzucił wszystko, co miał w dłoniach, a następnie zasiadł obok kobiety, chcąc swe słowa skierować wprost do jej kolorowych tęczówek. - Pozwolisz, by sprawca nie otrzymał tego, co mu się należy? Cass, obiecałaś mi wczoraj, że pojedziemy złożyć zeznania i zrobimy to. On cię nie znajdzie, obiecuję.
- Ale ty nic nie rozumiesz, ja nie mogę! On ma kontakty, a ja jestem tu nielegalnie. Cristiano, oni mnie deportują do domu. - Smutny wzrok skierowała na swe roztrzęsione dłonie. - Nie wrócę tam, nie zmusi mnie do tego żadna siła - przysięgła sama sobie. Nienawidziła swego miejsca zamieszkania, kraju. W Hiszpanii nigdy nie było jej dobrze, lecz tu toczyło się jej życie, to tu chciała umrzeć. Nie wyobrażała sobie powrotu do rodziny, słów obelg z ust ojca alkoholika. Nie, nie mogła tam wrócić za wszelką cenę.
- On? On, czyli kto? - natychmiast zainteresował się przystojny brunet. - Też mam kontakty i mogę ci pomóc. Przecież nie jesteś tu sama i...
- Przestań zgrywać wybawcę ludzkości, dobrze?! - przerwała mu ostrym tonem, szybkim ruchem wstając z miejsca. - Bardzo mi pomogłeś, ale nie możesz angażować się w moje problemy. Cristiano, dam sobie radę, martw się swoimi sprawami, a nie nieznajomymi ludźmi - dokończyła już ciszej, jakby wstydziła się swoich słów. Nie powinna na niego krzyczeć, wiedziała to. Dał jej tak wiele, nie był winny za jej niepowodzenia życiowe. Chwyciła do ręki kubek ciepłego mleka i postanowiła udać się do swego pokoju. Szła bardzo wolno, chcąc podświadomie usłyszeć jego słowa, ten cudowny, gorący głos. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie odezwał się nawet na chwilę. Mogła podziwiać go jedynie siedzącego niczym posąg w swym miejscu i pustym wzrokiem obserwującego obraz za ogromnym, salonowym oknem.
*
Siedziała po turecku na skraju wygodnego łóżka, oglądając w telewizji mało rozumiany serial. Był on tworem hiszpańskojęzycznym, więc nie było to nic nadzwyczajnego. Odkąd przyjechała do Madrytu, nauczyła się podstaw, lecz nadal była bardzo mierna w tym pięknym języku. Przedstawione na ekranie sceny oglądała jednak z wielką pasją, chcąc zająć myśli czymkolwiek. Nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Wyłonił się z nich gospodarz domu, który z trzema kartkami w ręku położył się obok niej, jedną rękę podkładając pod swój kark. Spojrzał na nią swym czarującym wzrokiem i wygłosił z powagą:
- Musisz mi pomóc w pewnej decyzji. Nie znasz się na piłce, więc będziesz neutralna.
- Ale o co chodzi? - zapytała z nieukrywanym zdziwieniem. Był on w końcu obrażony, wręcz wściekły, a nagle jego humor przybrał formę najprawdziwszego słońca, które swymi promyczkami zabija poczucie mroku. Kobieta ostrożnie wzięła od niego posiadane kartki, które z zaangażowaniem poczęła przyglądać. Były na nich cyferki, prośby, wręcz bałaganie, ale przede wszystkim kolejna dzisiejszego dnia porcja niezrozumiałych dla niej i słów.
- Wyprowadzam się z Madrytu, a ty powiesz mi gdzie - padło z ust rozpromienionego mężczyzny, który obrócił się na bok w jej kierunku, by móc swymi czekoladowymi oczami dokładniej podziwiać jej osobę. - Oczywiście nie na zawsze. Na kilka tygodni, by zrobić kursy z drużyną sportową, a potem wracam do domu - dodał na końcu, widząc jej przerażoną minę.
- Ale ja nie znam się na tych twoich drużynach. Chcesz z mojej winy skończyć w jakimś klubie z szatnią pod gołym niebem? - zażartowała, sama nie wierząc w swoją śmiałość.
- Z tobą mógłbym nawet w Afganistanie pośród latających kul - szepnął, koniuszkiem palca przejeżdżając wzdłuż jej nagiej dłoni.
Znów poczuła to dziwne uczucie, które zabijało resztki tlenu w jej płucach. Podświadomie żądała o więcej, nie mogła jednak do tego dopuścić, gdyż to nie było na miejscu.
- To może zrobimy losowanie? - zaproponowała po chwili namysłu. Jej plan nie był genialny, lecz był jakiś. Rozłożyła kartki niezapisaną stroną do góry i wymieszała starannie. - Teraz musisz wybrać - rozkazała brunetowi.
- Jesteś genialna, wiesz? - Zaśmiał się, biorąc do ręki pierwszą kartkę z brzegu. Odwrócił ją tekstem do siebie i ujrzał ogromny napis oraz logo klubu. Mówiły one jednoznacznie, że czekały go trzy tygodnie współpracy z Bayernem Monachium. - Musisz mnie nauczyć niemieckiego! - obwieścił natychmiast, ukazując kobiecie rządek swych białych zębów.
- Niemieckiego? - zapytała lekko zamieszana, lecz on w mgnieniu oka wyciągnął z szafki długopis, zeszyt i oczekiwał na początek lekcji.
- To zaczynamy? Po co tracić czas - mówił, wciąż ciesząc się niczym małe dziecko. Był tak radosny, potrafił zaczarować swoim humorem.
- Umiesz jakieś podstawy? - Spojrzała w jego cudowne oczy. Szybko jednak spuściła wzrok, pesząc się blaskiem jego tęczówek. Usiadła pod oparciem łóżka, podkurczając swe nogi.
- Oezil nauczył mnie kiedyś kilku słówek - przyznał z dumą w swym silnym głosie. - A poza tym uczę się bardzo szybko - mruknął cicho, wtapiając swe źrenice w piersi kobiety. Dłonią pragnął dotknąć jej zgrabnego uda, lecz ona natychmiast odsunęła się kilka centymetrów dalej.
- Ich möchte heute über Obst und Gemüse sprechen. Was du denkst über gesund Essen? - zapytała kompletnie zaszokowanego mężczyznę, który zapewne zrozumiał nie więcej niż dwa słowa.
- Lubię czarny, ale moim ulubionym kolorem jest biały - odparł po chwili namysłu, swym dumnym wyrazem twarzy przyprawiając kobietę niemalże o śmierć ze śmiechu.
- Pytałam cię o warzywa i owoce, Cristiano - wyjaśniła w końcu, widząc, jak mężczyzna nabiera coraz większego smutku na swej zazwyczaj wesołej twarz. Momentalnie sama posmutniała, lecz gdy on znów się zaśmiał, śmiał się razem z nim.
- Zrobię ci herbaty, to może potrwać bardzo długo - rzucił z uśmiechem na ustach, zrywając się z satynowej pościeli. Ruszył w kierunku drzwi i już miał wychodzić, gdy zatrzymał go cichutki głos kobiety.
- Dziękuję, że pozwalasz mi tu zostać. Długo nie będę ci przeszkadzać, obiecuję. - Obdarowała go spojrzeniem pełnym wdzięczności, znów siadając po turecku. Odgarnęła swe intensywne włosy na bok, wpatrując się w nienaganną sylwetkę mężczyzny.
- Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz. Jesteśmy przyjaciółmi, musimy sobie pomagać - odpowiedział, by następnie po prostu zniknąć za drzwiami pomieszczenia.
Pozostawił kobietę z kolejnym, dziwnym zmartwieniem. Czy naprawdę powiedział "Jesteśmy przyjaciółmi" ? Wciąż nie mogła przyjąć czynów Cristiano do swej świadomości. On jej nie znał, skąd więc brał swe zaufanie? Mężczyzna był dla dziewiętnastolatki coraz większą zagadką. Każdej godziny odkrywała jej nowy element, lecz czy kiedykolwiek będzie w stanie ją rozwiązać? Nie mogła odpowiedzieć sobie na żadne pytanie. Może był temu winny zamęt w jej umyśle, a może coraz większy ból, który torpedował jej żebra. Delikatnie podsunęła koszulkę, którą otrzymała od piłkarza, ku górze, by móc przyjrzeć się ranie. Ujrzała ogromne, czerwone plamy. Nie znała się na medycynie, wiedziała jednak, że nie były one oznaką niczego dobrego.
- Jedziemy do szpitala - oznajmił stanowczy, męski głos, którego właściciel stał w progu z kubkiem ciepłej cieczy.
Niemalże wzdrygnęła na dźwięk głosu mężczyzny. Czy on naprawdę nie umiał pukać? - oburzyła się w myślach, lecz sama szybko odpowiedziała sobie na to pytanie. - No tak, w końcu to jego dom, nie musi...
- Nigdzie się nie wybieram! - zaprotestowała zdecydowanie. - Wzięłam tabletki. Na pewno przejdzie mi samo - dodała pod nosem, krzyżując swe dłonie na piersi niczym obrażone dziecko.
- Cass, ale ja nawet z tobą nie mam zamiaru dyskutować! - uniósł się, będąc na skraju wytrzymałości. Nie zwykł krzyczeć na kogokolwiek, aczkolwiek nie mógł narażać zdrowia przyjaciółki przez jej chore widzi mi się. Postępował słusznie, a przynajmniej tak sądził. Zasiadł na krawędzi łóżka, swą ciepłą dłoń kładąc na jej kolanie. - Słonko, to tylko badania, nic ci się nie stanie - dokończył po chwili, obserwując jej smutne, niemalże przerażone spojrzenie. Wyglądała tak niewinnie. Była tak niesamowicie delikatna niczym mały kwiatek. Portugalczyk czuł się zobowiązany do ochrony tej istoty. Owszem, znał ją jedynie prozaicznie, lecz czuł z nią niezwykłą więź.
- Ale ja umiem zadbać sama o siebie - wydukała nagle, ocierając łzy, które mimowolnie uroniły jej oczy. Nadmiar emocji robił swoje. Była tylko człowiekiem, miała prawo do stanu cierpienia.
- Gdybyś umiała to... - westchnął. Pragnął wyrzucić z siebie wszystkie dręczące go słowa, ale nagle coś go powstrzymało.
- To nie byłabym dziwką, tak? - Uśmiechnęła się ironicznie, pierwszy raz tego wieczora spoglądając w oczy mężczyzny. - Nie powinnam tu przychodzić - dodała już cichym, niemalże niesłyszalnym głosem. Starała się ujrzeć w byłym piłkarzu poczucie wyższości, cokolwiek z tym związanego. Jedynym uczuciem, które mogła zaobserwować na jego twarzy, był jednakże smutek.
- Przykro mi, że tak o mnie myślisz - stwierdził beznamiętnym głosem, wzrok skupiając na ogromnym oknie, które usytuowane było przed nimi. Po chwili jednak jego oczy wybrały inny obiekt pożądania. Cristiano objął swym silnym ramieniem drobne ciało kobiety.
Cassidy położyła głowę na jego kolanach, wciąż roniąc krople rozpaczy. Nie miała odwagi odpowiedzieć na jego słowa. Prawdopodobnie zabolały ją one mocniej niż wszystkie obelgi ze strony byłych klientów. Powód tego odczucia nie był skomplikowany. Po prostu na Cristiano zaczęło jej zależeć. Gdy gładził jej miękkie włosy swą gorącą dłonią, czuła, że szczęście wypełnia jej wnętrze. Każdy gest powodował w niej wrażenie dziwniejsze niż wszystkie, które dotychczas znała. Nie były to tzw. motyle w brzuchu, lecz pewien spokój, który niczym najgroźniejszy z wirusów zarażał jej dotychczas zimne serce. Tak, czuła spokój pomimo swego płaczu, bowiem w końcu miała kogoś bliskiego. W końcu miała przyjaciela, dla którego jej egzystencja miała znaczenie.
*
Leżała skulona w kłębek obok jego silnego ciała. Ich oddech miał niemalże identyczne tempo - powolne, wyciszone. Silna ręką mężczyzny spoczywała w tali kobiety, delikatnie przesuwając się w górę i dół. Leżeli tak od kilkunastu minut. Słowa były im zbędne, a może i były szkodnikami, które musieli unicestwić. Woleli cieszyć się swoim zapachem, delikatnymi gestami. Ich utopię przerwał dopiero dźwięk sms'a. Łatwo było odgadnąć właściciela telefonu, gdyż Cassidy swojego nie posiadała. Mężczyzna leniwym ruchem chwycił smartphona i odczytał treść wiadomości.
"Dlaczego nie odbierasz wiadomości, misiu? Wracam jutro rano. Możesz po mnie przyjechać na lotnisko? Kocham Cię."
Westchnął nieznacznie, kończąc analizę tekstu. Zwiastował on tylko jedno, a więc koniec chwil z Cass. Oczywiście tęsknił za Megan, lecz ta drobna istota wciąż była dla niego ogromną zagadką, którą choć w małym stopniu chciałby odkryć.
- Coś się stało? - zapytała nagle posiadaczka patentu na jego myśli.
- Nie, po prostu moja narzeczona jutro wraca - wyjaśnił, starając się wyjść jak najbardziej naturalnie i, co chyba najważniejsze, nie okazać swego zdenerwowania tym faktem.
- Czyli rozumiem, że mam się wynosić - stwierdziła cichutkim głosem, który swą nostalgią spowodował dziwne ukucie w jego sercu.
- Masz wypoczywać i niczym się nie martwić - rozkazał natychmiast, składając delikatny pocałunek na jej szyi. Sam był przerażony wizją powrotu ukochanej, ale jednocześnie był pewien, że nie opuści Cassidy. Był jej to winien, a przynajmniej w takim przekonaniu żył.
Odpowiedziała mu uśmiechem. Delikatnym i szczerym, który mówił więcej niż tysiąc idealnych formułek dziękczynnych. Także odczuwała strach, ale z Cristiano wszystko wydawało się być prostsze, lepsze.
*
Ciche szmery rozbrzmiewały w korytarzu ogromnej willi. Kobieta jeszcze kilka minut temu była gościem w krainie Morfeusza, ale dziwne dźwięki w ułamku sekundy odebrały jej klucze do stanu owej błogości. Przez chwilę starała się ignorować tajemnicze dźwięki, lecz po chwili ciekawość wzięła górę. Kobieta z natury nienawidziła nie wiedzieć, co dzieje się dookoła niej. Miała z tego powodu mnóstwo problemów, czasami bardzo poważnych, ale nadal nie potrafiła postępować inaczej. Założyła pozostawione obok łóżka buty i wolnym krokiem wyszła z sypialni. Sprawców całego zamieszania dostrzegła niemal natychmiast. Zdawali się kłócić z niewiadomego kobiecie powodu. Gdy jednak ją zauważyli, natychmiast przybrali taktykę ciszy.
- Już wstałaś? - Zdziwienie wymalowało się na twarzy Cristiano.
- No tak jakoś... - odparła nieco pokrętnie, analizując wzrokiem postać towarzysza Portugalczyka. Był to w istocie rzeczy mężczyzna w średnim wieku z niewielkim zarostem. Ubrany był w bardzo drogie ubrania, które już z odległości kilku metrów robiły piorunujące wrażenie. Zdawał się być niezbyt miły, aczkolwiek ludzi nie ocenia się po okładce, co zdecydowanie popierała młoda Niemka.
- Cass, to mój przyjaciel, Doktor Juan Carlos. Poprosiłem go, by cię zbadał - wygłosił tonem, który zdecydowanie nie znosił sprzeciwu. Spodziewał się protestów ze strony kobiety, gdyż nie był aż tak wielkim optymistą, by myśleć inaczej. Nie spodziewał się jednak tego, co wydarzyło się po jego przemowie. Kobieta natychmiast pobiegła do sypialni, w której zamknęła się na klucz. Mimo, że biegał dość szybko, nie miał z nią najmniejszych szans.
- Niech on stąd pójdzie! - krzyczała zrozpaczonym głosem, siadając pod drzwiami. Kierowały nią dziesiątki zupełnie sprzecznych emocji. Wizja powrotu do domu była tak przerażająca, że wygrywała ze zdrowym rozsądkiem już w przedbiegach.
- On ci nic nie zrobi, słońce. To mój przyjaciel, leczy piłkarzy Realu... - próbował tłumaczyć, stojąc pod drzwiami. Starał się jak tylko mógł, niestety na próżno.
- Nie wrócę do domu! - mówiła, nie starając się maskować kolejnego ataku płaczu.
- Nie pozwolę zrobić ci nic złego, zostaniesz tutaj, obiecuję, Cass... - wciąż przekonywał swym delikatnym, opiekuńczym głosem.
Nie odpowiedziała. Przetarła swe mokre oczy, podnosząc się z zimnej podłogi. Powoli otworzyła drzwi i ujrzała jego. Stał przed nią ze swoim uroczym uśmiechem na ustach, wyciągając w jej kierunku dłoń. Zaufała mu. Czuła, że jemu naprawdę może zaufać. Podała mu dłoń i ruszyła w kierunku, który wyznaczył. Po chwili byli już w salonie, w którym czekał nieznajomy mężczyzna. Wydawał się jej tak bardzo wrogi, lecz jeśli Cristiano mu ufał, mogła uznać, że był dobrym człowiekiem. Usiadła na fotelu, powoli zdejmując bluzkę piłkarza, którą miała na sobie. Jej ciało było pełne siniaków, małych ran. Wszystkie wyglądały okropnie, a bolały równie mocno. Lekarz oglądał je z dziwnym spokojem. Był on wręcz zbyt spokojny. W końcu usiadł obok przyjaciela i wygłosił:
- Kilka złamanych żeber, mocne potłuczenia, ryzyko urazów wewnętrznych, do tego ta okropna rana pod okiem, która aż prosi się o zszycie... Cristiano, tutaj nawet nie ma co dyskutować, szpital jest konieczny, Ibuprom nie poskłada jej kości.
- Dobra, pójdę po samochód - natychmiast zadecydował piłkarz, który zdawał się nie na żarty przerazić słowami Juana. Był on w końcu cenionym specjalistą, wiele razy samym spojrzeniem odgadywał, co dolegało zawodnikom, gdy jeszcze grał w Realu Madryt.
- Nie! Nie zgadzam się! - wrzasnęła niemal od razu, znów wpadając w panikę. Najchętniej znów uciekłaby do sypialni, lecz strach sprawił, że jej nogi zdawały się ważyć milion kilogramów. Podkuliła je jedynie, przesuwając się w kąt fotela. Schowała mokrą twarz w dłonie, trzesąc się niczym galaretka. Starała się wyplenić z umysłu wszystkie odgłosy, które dobiegały z otoczenia. Były one zbyt bolesne dla przerażonej dziewiętnastolatki. Niczym młot pneumatyczny tworzyły w jej głowie ogromne wibracje, przyprawiając jej zmysły o stan krytyczny.
- Cassidy, nie musisz się bać szpitala, mała. Wszystko załatwimy poufnie, bez żadnych nazwisk, jeśli tylko to ci pomoże... - przekonywał, siadając na skraju jej fotela. Pragnął przytulić jej rozdygotane ciało, lecz im on był bliżej, tym ona płakała bardziej. W końcu zrezygnował. Spuścił głowę, swym smutnym wzrokiem obdarzając dywan.
- Ale ty nic nie rozumiesz - bąknęła, kończąc chwilę nieznośnej ciszy. Jej płacz zdawał się przybierać na mocy, a podkrążone oczy wręcz błagać o ratunek. - Jeśli on się dowie będziesz miał kłopoty, wszyscy będziecie mieli.. - dodała prawie szeptem.
- Nieprawda, słońce. Zatrudnimy najlepszych prawników i...
- Prawnicy nie ochronią cię przed kulami! - wrzasnęła, wchodząc mężczyźnie w słowo. Była zbyt zdenerwowana, by panować nad emocjami. Uświadamiała sobie, jak głupio musi wyglądać w oczach Cristiano, lecz pragnęła chronić go z całego serca, nic więcej.
- Jeśli mu podarujesz, ten dupek wygra. Chcesz tego? - zdawał się być kompletnie niewzruszony krzykiem kobiety. Nadal przekonywał ją swoim delikatnym, pełnym ciepła głosem, licząc na niewiadomo jaki efekt.
- Cristiano, ty naprawdę nie rozumiesz... On wygrał tą grę, gdy ona jeszcze w ogóle się nie zaczęła - westchnęła, wycierając mokrą twarz w rękaw bluzki.
- Więc teraz chcesz się przed nim ukrywać? Uciekać całe życie? - Pokręcił głową, swym smutnym spojrzeniem, przepełnionym żalem głosem, toturując jej osobę.
Nie chciała. Mężczyzna trafił w najsłabszy punkt jej uporu, burząc go niczym dynamit i wlewając morze wątpliwości do jej serca. Jako mała dziewczynka marzyła o domu pełnym radości, cudownym mężu, który wracałby z pracy i składał swój gorący pocałunek na jej wargach. Potem szedłby do ich dzieci i bawiliby się wspólnie w promieniach zachodzącego słońca, nie muszą martwić się dosłownie niczym. Marzyła o życiu, które posiadał Cristiano; o mężczyźnie, którym był Cristiano. Jej los zdecydował jednak inaczej. Nie mogła żyć marzeniami, które, choć piękne, nigdy nie będą miały szans stać się światem rzeczywistym. Musiała myśleć o swoim dobrze, dbać o siebie. Była przecież zdania tylko na siebie. Nie mogła zaakceptować swojej obecności w życiu Portugalczyka, choć ukrycie tak jej pragnęła. Stąd jej decyzja, która, choć wydaje się być lekkomyślna, była w jej mniemaniu jedynym dobrym rozwiązaniem.
- Cristiano, wrócę tam. To moje miejsce i nie masz prawa mnie zatrzymywać. Jestem ci wdzięczna za wszystko, ale twoje życie to nie mój świat, przepraszam - obwieściła zdecydowanym tonem, który bolał niczym uderzenie pioruna. Otarła swe łzy i wstała z miejsca, zostawiając zaszokowanego piłkarza w salonie. Wolnym krokiem ruszyła w kierunku łazienki. Musiała wyglądać ładnie, inaczej dostałaby jeszcze mocniej od swojego szefa. I choć każdy krok budził w niej ogromny strach, wiedziała, że tak już być musi. Nie wiedziała jedynie czy kiedykolwiek uda się jej zapomnieć o swoim gadatliwym przyjacielu...
______________________
Hiszpania w domu, Portugalia w domu, Włochy także, Anglii brak, Urugwaj wygryzł się z zawodów... No cóż, tak oto powstały najlepsze MŚ od wielu lat! A tymczasem... serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam na nr 3. Jestem zadowolona tak średnio, ale poprawki nie dałyby zbyt wiele, więc... oby do następnego! Są wakacje, więc będzie tylko lepiej.
Pozdrawiam Was ja... i...
Odnalazła go niezmiernie szybko, bowiem dźwięk jego radosnego głosu, który nucił nieśmiertelny przebój Nirvany, a także przyjemny zapach jednoznacznie wskazywały na kuchnię. Pomieszczenie to kobieta miała okazję obejrzeć już wcześniej, lecz dopiero teraz doceniła jego piękno. Ciemne kolory, które połączono z kremowym odcieniem, sprawiały wrażenie niezmiernie przytulnych, aniżeli wystawnych i sterylnych, jak to często bywało w przypadku domów bogatych ludzi. Dziewiętnastolatka wolnym krokiem dotarła do Cristiano, którego delikatnie dotknęła w ramię. Nie zauważył jej, będąc pochłoniętym swymi pasjami, więc musiała mu o sobie przypomnieć.
- Dzień dobry - przywitała się cichutko, stając oko w oko z przystojnym milionerem.
- Cass, dlaczego nie jesteś w łóżku? - zmartwił się natychmiast. Nakazał kobiecie zajęcie miejsca przy blacie kuchennym, niczym rasowy dżentelmen odsuwając dla niej krzesło.
- Nic mi nie będzie, nie musisz się martwić - odparła natychmiast, uprzednio zbytnio nie myśląc nad swymi słowami. Obawy pojawiły się dopiero po kilku sekundach. Dlaczego ona w ogóle sądziła, że on się martwił? Przecież to apogeum cynizmu.
- Słonko, mylisz się. - Pokiwał głową, z rękami opartymi na biodrach stojąc na przeciw niej. - Czemu wszystkie kobiety muszą być tak uparte? - dodał pod nosem.
- Żeby nie zginąć od waszych głupich pomysłów - mruknęła, opierając się wygodnie o oparcie krzesła. Swoją głupotę znów odkryła dopiero po chwili, słysząc już jedynie gromki śmiech mężczyzny. Czasami powinna ugryźć się w język, lecz niestety kontrola własnych słów była dla niej momentami czystą abstrakcją, przez co już od dzieciństwa miała liczne problemy. - Przepraszam, nie powinnam - wydukała niedwo słyszalną mieszankę słów, chcąc załagodzić sytuację.
- Podoba mi się twój temperament, wiesz? - wymruczał, zbliżając się do ucha kobiety. Dotknął swymi czułymi wargami jej szyję, niczym prąd elektryczny przeprowadzając przyjemne ciepło wzdłuż jej drobnego ciała. Następnie po prostu odszedł. Jakby nigdy nic powrócił do swych przerwanych zajęć, znów nucąc pod nosem dobrze znany mu numer.
Śniadanie skonsumowali niemalże w ciszy, raz po raz zerkając na siebie nawzajem. Dopiero gdy nadszedł czas sprzątania, kobieta przerwała długotrwałą ciszę, wstając od stołu.
- Pomogę ci - oznajmiła, zaczynając zbierać brudne naczynia. On jednak natychmiast zakazał jej tej czynności, wyrywając z rąk drobnej istoty wszystkie talerze.
- Jesteś moim gościem, masz odpoczywać, odpoczywać i jeszcze raz odpoczywać - mówił z troską w swym silnym głosie, ze starannością sprzątając po posiłku. - Poza tym zaraz pojedziemy na komisariat, musisz złożyć zeznania - dokończył, niemalże stosując w jej kierunku rozkaz. Był pewien protestów z jej strony, lecz upór miał we krwi i nie zamierzał zrezygnować. Bydlak, który jej to zrobił musiał ponieść karę.
- Nie! - wypaliła zdecydowanym tonem. - Żadnych szpitali, policji, mediów i innych organizacji - zastrzegła, krzyżując ręce na piersi.
- Jesteś głupia, wiesz? - Rzucił wszystko, co miał w dłoniach, a następnie zasiadł obok kobiety, chcąc swe słowa skierować wprost do jej kolorowych tęczówek. - Pozwolisz, by sprawca nie otrzymał tego, co mu się należy? Cass, obiecałaś mi wczoraj, że pojedziemy złożyć zeznania i zrobimy to. On cię nie znajdzie, obiecuję.
- Ale ty nic nie rozumiesz, ja nie mogę! On ma kontakty, a ja jestem tu nielegalnie. Cristiano, oni mnie deportują do domu. - Smutny wzrok skierowała na swe roztrzęsione dłonie. - Nie wrócę tam, nie zmusi mnie do tego żadna siła - przysięgła sama sobie. Nienawidziła swego miejsca zamieszkania, kraju. W Hiszpanii nigdy nie było jej dobrze, lecz tu toczyło się jej życie, to tu chciała umrzeć. Nie wyobrażała sobie powrotu do rodziny, słów obelg z ust ojca alkoholika. Nie, nie mogła tam wrócić za wszelką cenę.
- On? On, czyli kto? - natychmiast zainteresował się przystojny brunet. - Też mam kontakty i mogę ci pomóc. Przecież nie jesteś tu sama i...
- Przestań zgrywać wybawcę ludzkości, dobrze?! - przerwała mu ostrym tonem, szybkim ruchem wstając z miejsca. - Bardzo mi pomogłeś, ale nie możesz angażować się w moje problemy. Cristiano, dam sobie radę, martw się swoimi sprawami, a nie nieznajomymi ludźmi - dokończyła już ciszej, jakby wstydziła się swoich słów. Nie powinna na niego krzyczeć, wiedziała to. Dał jej tak wiele, nie był winny za jej niepowodzenia życiowe. Chwyciła do ręki kubek ciepłego mleka i postanowiła udać się do swego pokoju. Szła bardzo wolno, chcąc podświadomie usłyszeć jego słowa, ten cudowny, gorący głos. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie odezwał się nawet na chwilę. Mogła podziwiać go jedynie siedzącego niczym posąg w swym miejscu i pustym wzrokiem obserwującego obraz za ogromnym, salonowym oknem.
*
Siedziała po turecku na skraju wygodnego łóżka, oglądając w telewizji mało rozumiany serial. Był on tworem hiszpańskojęzycznym, więc nie było to nic nadzwyczajnego. Odkąd przyjechała do Madrytu, nauczyła się podstaw, lecz nadal była bardzo mierna w tym pięknym języku. Przedstawione na ekranie sceny oglądała jednak z wielką pasją, chcąc zająć myśli czymkolwiek. Nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Wyłonił się z nich gospodarz domu, który z trzema kartkami w ręku położył się obok niej, jedną rękę podkładając pod swój kark. Spojrzał na nią swym czarującym wzrokiem i wygłosił z powagą:
- Musisz mi pomóc w pewnej decyzji. Nie znasz się na piłce, więc będziesz neutralna.
- Ale o co chodzi? - zapytała z nieukrywanym zdziwieniem. Był on w końcu obrażony, wręcz wściekły, a nagle jego humor przybrał formę najprawdziwszego słońca, które swymi promyczkami zabija poczucie mroku. Kobieta ostrożnie wzięła od niego posiadane kartki, które z zaangażowaniem poczęła przyglądać. Były na nich cyferki, prośby, wręcz bałaganie, ale przede wszystkim kolejna dzisiejszego dnia porcja niezrozumiałych dla niej i słów.
- Wyprowadzam się z Madrytu, a ty powiesz mi gdzie - padło z ust rozpromienionego mężczyzny, który obrócił się na bok w jej kierunku, by móc swymi czekoladowymi oczami dokładniej podziwiać jej osobę. - Oczywiście nie na zawsze. Na kilka tygodni, by zrobić kursy z drużyną sportową, a potem wracam do domu - dodał na końcu, widząc jej przerażoną minę.
- Ale ja nie znam się na tych twoich drużynach. Chcesz z mojej winy skończyć w jakimś klubie z szatnią pod gołym niebem? - zażartowała, sama nie wierząc w swoją śmiałość.
- Z tobą mógłbym nawet w Afganistanie pośród latających kul - szepnął, koniuszkiem palca przejeżdżając wzdłuż jej nagiej dłoni.
Znów poczuła to dziwne uczucie, które zabijało resztki tlenu w jej płucach. Podświadomie żądała o więcej, nie mogła jednak do tego dopuścić, gdyż to nie było na miejscu.
- To może zrobimy losowanie? - zaproponowała po chwili namysłu. Jej plan nie był genialny, lecz był jakiś. Rozłożyła kartki niezapisaną stroną do góry i wymieszała starannie. - Teraz musisz wybrać - rozkazała brunetowi.
- Jesteś genialna, wiesz? - Zaśmiał się, biorąc do ręki pierwszą kartkę z brzegu. Odwrócił ją tekstem do siebie i ujrzał ogromny napis oraz logo klubu. Mówiły one jednoznacznie, że czekały go trzy tygodnie współpracy z Bayernem Monachium. - Musisz mnie nauczyć niemieckiego! - obwieścił natychmiast, ukazując kobiecie rządek swych białych zębów.
- Niemieckiego? - zapytała lekko zamieszana, lecz on w mgnieniu oka wyciągnął z szafki długopis, zeszyt i oczekiwał na początek lekcji.
- To zaczynamy? Po co tracić czas - mówił, wciąż ciesząc się niczym małe dziecko. Był tak radosny, potrafił zaczarować swoim humorem.
- Umiesz jakieś podstawy? - Spojrzała w jego cudowne oczy. Szybko jednak spuściła wzrok, pesząc się blaskiem jego tęczówek. Usiadła pod oparciem łóżka, podkurczając swe nogi.
- Oezil nauczył mnie kiedyś kilku słówek - przyznał z dumą w swym silnym głosie. - A poza tym uczę się bardzo szybko - mruknął cicho, wtapiając swe źrenice w piersi kobiety. Dłonią pragnął dotknąć jej zgrabnego uda, lecz ona natychmiast odsunęła się kilka centymetrów dalej.
- Ich möchte heute über Obst und Gemüse sprechen. Was du denkst über gesund Essen? - zapytała kompletnie zaszokowanego mężczyznę, który zapewne zrozumiał nie więcej niż dwa słowa.
- Lubię czarny, ale moim ulubionym kolorem jest biały - odparł po chwili namysłu, swym dumnym wyrazem twarzy przyprawiając kobietę niemalże o śmierć ze śmiechu.
- Pytałam cię o warzywa i owoce, Cristiano - wyjaśniła w końcu, widząc, jak mężczyzna nabiera coraz większego smutku na swej zazwyczaj wesołej twarz. Momentalnie sama posmutniała, lecz gdy on znów się zaśmiał, śmiał się razem z nim.
- Zrobię ci herbaty, to może potrwać bardzo długo - rzucił z uśmiechem na ustach, zrywając się z satynowej pościeli. Ruszył w kierunku drzwi i już miał wychodzić, gdy zatrzymał go cichutki głos kobiety.
- Dziękuję, że pozwalasz mi tu zostać. Długo nie będę ci przeszkadzać, obiecuję. - Obdarowała go spojrzeniem pełnym wdzięczności, znów siadając po turecku. Odgarnęła swe intensywne włosy na bok, wpatrując się w nienaganną sylwetkę mężczyzny.
- Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz. Jesteśmy przyjaciółmi, musimy sobie pomagać - odpowiedział, by następnie po prostu zniknąć za drzwiami pomieszczenia.
Pozostawił kobietę z kolejnym, dziwnym zmartwieniem. Czy naprawdę powiedział "Jesteśmy przyjaciółmi" ? Wciąż nie mogła przyjąć czynów Cristiano do swej świadomości. On jej nie znał, skąd więc brał swe zaufanie? Mężczyzna był dla dziewiętnastolatki coraz większą zagadką. Każdej godziny odkrywała jej nowy element, lecz czy kiedykolwiek będzie w stanie ją rozwiązać? Nie mogła odpowiedzieć sobie na żadne pytanie. Może był temu winny zamęt w jej umyśle, a może coraz większy ból, który torpedował jej żebra. Delikatnie podsunęła koszulkę, którą otrzymała od piłkarza, ku górze, by móc przyjrzeć się ranie. Ujrzała ogromne, czerwone plamy. Nie znała się na medycynie, wiedziała jednak, że nie były one oznaką niczego dobrego.
- Jedziemy do szpitala - oznajmił stanowczy, męski głos, którego właściciel stał w progu z kubkiem ciepłej cieczy.
Niemalże wzdrygnęła na dźwięk głosu mężczyzny. Czy on naprawdę nie umiał pukać? - oburzyła się w myślach, lecz sama szybko odpowiedziała sobie na to pytanie. - No tak, w końcu to jego dom, nie musi...
- Nigdzie się nie wybieram! - zaprotestowała zdecydowanie. - Wzięłam tabletki. Na pewno przejdzie mi samo - dodała pod nosem, krzyżując swe dłonie na piersi niczym obrażone dziecko.
- Cass, ale ja nawet z tobą nie mam zamiaru dyskutować! - uniósł się, będąc na skraju wytrzymałości. Nie zwykł krzyczeć na kogokolwiek, aczkolwiek nie mógł narażać zdrowia przyjaciółki przez jej chore widzi mi się. Postępował słusznie, a przynajmniej tak sądził. Zasiadł na krawędzi łóżka, swą ciepłą dłoń kładąc na jej kolanie. - Słonko, to tylko badania, nic ci się nie stanie - dokończył po chwili, obserwując jej smutne, niemalże przerażone spojrzenie. Wyglądała tak niewinnie. Była tak niesamowicie delikatna niczym mały kwiatek. Portugalczyk czuł się zobowiązany do ochrony tej istoty. Owszem, znał ją jedynie prozaicznie, lecz czuł z nią niezwykłą więź.
- Ale ja umiem zadbać sama o siebie - wydukała nagle, ocierając łzy, które mimowolnie uroniły jej oczy. Nadmiar emocji robił swoje. Była tylko człowiekiem, miała prawo do stanu cierpienia.
- Gdybyś umiała to... - westchnął. Pragnął wyrzucić z siebie wszystkie dręczące go słowa, ale nagle coś go powstrzymało.
- To nie byłabym dziwką, tak? - Uśmiechnęła się ironicznie, pierwszy raz tego wieczora spoglądając w oczy mężczyzny. - Nie powinnam tu przychodzić - dodała już cichym, niemalże niesłyszalnym głosem. Starała się ujrzeć w byłym piłkarzu poczucie wyższości, cokolwiek z tym związanego. Jedynym uczuciem, które mogła zaobserwować na jego twarzy, był jednakże smutek.
- Przykro mi, że tak o mnie myślisz - stwierdził beznamiętnym głosem, wzrok skupiając na ogromnym oknie, które usytuowane było przed nimi. Po chwili jednak jego oczy wybrały inny obiekt pożądania. Cristiano objął swym silnym ramieniem drobne ciało kobiety.
Cassidy położyła głowę na jego kolanach, wciąż roniąc krople rozpaczy. Nie miała odwagi odpowiedzieć na jego słowa. Prawdopodobnie zabolały ją one mocniej niż wszystkie obelgi ze strony byłych klientów. Powód tego odczucia nie był skomplikowany. Po prostu na Cristiano zaczęło jej zależeć. Gdy gładził jej miękkie włosy swą gorącą dłonią, czuła, że szczęście wypełnia jej wnętrze. Każdy gest powodował w niej wrażenie dziwniejsze niż wszystkie, które dotychczas znała. Nie były to tzw. motyle w brzuchu, lecz pewien spokój, który niczym najgroźniejszy z wirusów zarażał jej dotychczas zimne serce. Tak, czuła spokój pomimo swego płaczu, bowiem w końcu miała kogoś bliskiego. W końcu miała przyjaciela, dla którego jej egzystencja miała znaczenie.
*
Leżała skulona w kłębek obok jego silnego ciała. Ich oddech miał niemalże identyczne tempo - powolne, wyciszone. Silna ręką mężczyzny spoczywała w tali kobiety, delikatnie przesuwając się w górę i dół. Leżeli tak od kilkunastu minut. Słowa były im zbędne, a może i były szkodnikami, które musieli unicestwić. Woleli cieszyć się swoim zapachem, delikatnymi gestami. Ich utopię przerwał dopiero dźwięk sms'a. Łatwo było odgadnąć właściciela telefonu, gdyż Cassidy swojego nie posiadała. Mężczyzna leniwym ruchem chwycił smartphona i odczytał treść wiadomości.
"Dlaczego nie odbierasz wiadomości, misiu? Wracam jutro rano. Możesz po mnie przyjechać na lotnisko? Kocham Cię."
Westchnął nieznacznie, kończąc analizę tekstu. Zwiastował on tylko jedno, a więc koniec chwil z Cass. Oczywiście tęsknił za Megan, lecz ta drobna istota wciąż była dla niego ogromną zagadką, którą choć w małym stopniu chciałby odkryć.
- Coś się stało? - zapytała nagle posiadaczka patentu na jego myśli.
- Nie, po prostu moja narzeczona jutro wraca - wyjaśnił, starając się wyjść jak najbardziej naturalnie i, co chyba najważniejsze, nie okazać swego zdenerwowania tym faktem.
- Czyli rozumiem, że mam się wynosić - stwierdziła cichutkim głosem, który swą nostalgią spowodował dziwne ukucie w jego sercu.
- Masz wypoczywać i niczym się nie martwić - rozkazał natychmiast, składając delikatny pocałunek na jej szyi. Sam był przerażony wizją powrotu ukochanej, ale jednocześnie był pewien, że nie opuści Cassidy. Był jej to winien, a przynajmniej w takim przekonaniu żył.
Odpowiedziała mu uśmiechem. Delikatnym i szczerym, który mówił więcej niż tysiąc idealnych formułek dziękczynnych. Także odczuwała strach, ale z Cristiano wszystko wydawało się być prostsze, lepsze.
*
Ciche szmery rozbrzmiewały w korytarzu ogromnej willi. Kobieta jeszcze kilka minut temu była gościem w krainie Morfeusza, ale dziwne dźwięki w ułamku sekundy odebrały jej klucze do stanu owej błogości. Przez chwilę starała się ignorować tajemnicze dźwięki, lecz po chwili ciekawość wzięła górę. Kobieta z natury nienawidziła nie wiedzieć, co dzieje się dookoła niej. Miała z tego powodu mnóstwo problemów, czasami bardzo poważnych, ale nadal nie potrafiła postępować inaczej. Założyła pozostawione obok łóżka buty i wolnym krokiem wyszła z sypialni. Sprawców całego zamieszania dostrzegła niemal natychmiast. Zdawali się kłócić z niewiadomego kobiecie powodu. Gdy jednak ją zauważyli, natychmiast przybrali taktykę ciszy.
- Już wstałaś? - Zdziwienie wymalowało się na twarzy Cristiano.
- No tak jakoś... - odparła nieco pokrętnie, analizując wzrokiem postać towarzysza Portugalczyka. Był to w istocie rzeczy mężczyzna w średnim wieku z niewielkim zarostem. Ubrany był w bardzo drogie ubrania, które już z odległości kilku metrów robiły piorunujące wrażenie. Zdawał się być niezbyt miły, aczkolwiek ludzi nie ocenia się po okładce, co zdecydowanie popierała młoda Niemka.
- Cass, to mój przyjaciel, Doktor Juan Carlos. Poprosiłem go, by cię zbadał - wygłosił tonem, który zdecydowanie nie znosił sprzeciwu. Spodziewał się protestów ze strony kobiety, gdyż nie był aż tak wielkim optymistą, by myśleć inaczej. Nie spodziewał się jednak tego, co wydarzyło się po jego przemowie. Kobieta natychmiast pobiegła do sypialni, w której zamknęła się na klucz. Mimo, że biegał dość szybko, nie miał z nią najmniejszych szans.
- Niech on stąd pójdzie! - krzyczała zrozpaczonym głosem, siadając pod drzwiami. Kierowały nią dziesiątki zupełnie sprzecznych emocji. Wizja powrotu do domu była tak przerażająca, że wygrywała ze zdrowym rozsądkiem już w przedbiegach.
- On ci nic nie zrobi, słońce. To mój przyjaciel, leczy piłkarzy Realu... - próbował tłumaczyć, stojąc pod drzwiami. Starał się jak tylko mógł, niestety na próżno.
- Nie wrócę do domu! - mówiła, nie starając się maskować kolejnego ataku płaczu.
- Nie pozwolę zrobić ci nic złego, zostaniesz tutaj, obiecuję, Cass... - wciąż przekonywał swym delikatnym, opiekuńczym głosem.
Nie odpowiedziała. Przetarła swe mokre oczy, podnosząc się z zimnej podłogi. Powoli otworzyła drzwi i ujrzała jego. Stał przed nią ze swoim uroczym uśmiechem na ustach, wyciągając w jej kierunku dłoń. Zaufała mu. Czuła, że jemu naprawdę może zaufać. Podała mu dłoń i ruszyła w kierunku, który wyznaczył. Po chwili byli już w salonie, w którym czekał nieznajomy mężczyzna. Wydawał się jej tak bardzo wrogi, lecz jeśli Cristiano mu ufał, mogła uznać, że był dobrym człowiekiem. Usiadła na fotelu, powoli zdejmując bluzkę piłkarza, którą miała na sobie. Jej ciało było pełne siniaków, małych ran. Wszystkie wyglądały okropnie, a bolały równie mocno. Lekarz oglądał je z dziwnym spokojem. Był on wręcz zbyt spokojny. W końcu usiadł obok przyjaciela i wygłosił:
- Kilka złamanych żeber, mocne potłuczenia, ryzyko urazów wewnętrznych, do tego ta okropna rana pod okiem, która aż prosi się o zszycie... Cristiano, tutaj nawet nie ma co dyskutować, szpital jest konieczny, Ibuprom nie poskłada jej kości.
- Dobra, pójdę po samochód - natychmiast zadecydował piłkarz, który zdawał się nie na żarty przerazić słowami Juana. Był on w końcu cenionym specjalistą, wiele razy samym spojrzeniem odgadywał, co dolegało zawodnikom, gdy jeszcze grał w Realu Madryt.
- Nie! Nie zgadzam się! - wrzasnęła niemal od razu, znów wpadając w panikę. Najchętniej znów uciekłaby do sypialni, lecz strach sprawił, że jej nogi zdawały się ważyć milion kilogramów. Podkuliła je jedynie, przesuwając się w kąt fotela. Schowała mokrą twarz w dłonie, trzesąc się niczym galaretka. Starała się wyplenić z umysłu wszystkie odgłosy, które dobiegały z otoczenia. Były one zbyt bolesne dla przerażonej dziewiętnastolatki. Niczym młot pneumatyczny tworzyły w jej głowie ogromne wibracje, przyprawiając jej zmysły o stan krytyczny.
- Cassidy, nie musisz się bać szpitala, mała. Wszystko załatwimy poufnie, bez żadnych nazwisk, jeśli tylko to ci pomoże... - przekonywał, siadając na skraju jej fotela. Pragnął przytulić jej rozdygotane ciało, lecz im on był bliżej, tym ona płakała bardziej. W końcu zrezygnował. Spuścił głowę, swym smutnym wzrokiem obdarzając dywan.
- Ale ty nic nie rozumiesz - bąknęła, kończąc chwilę nieznośnej ciszy. Jej płacz zdawał się przybierać na mocy, a podkrążone oczy wręcz błagać o ratunek. - Jeśli on się dowie będziesz miał kłopoty, wszyscy będziecie mieli.. - dodała prawie szeptem.
- Nieprawda, słońce. Zatrudnimy najlepszych prawników i...
- Prawnicy nie ochronią cię przed kulami! - wrzasnęła, wchodząc mężczyźnie w słowo. Była zbyt zdenerwowana, by panować nad emocjami. Uświadamiała sobie, jak głupio musi wyglądać w oczach Cristiano, lecz pragnęła chronić go z całego serca, nic więcej.
- Jeśli mu podarujesz, ten dupek wygra. Chcesz tego? - zdawał się być kompletnie niewzruszony krzykiem kobiety. Nadal przekonywał ją swoim delikatnym, pełnym ciepła głosem, licząc na niewiadomo jaki efekt.
- Cristiano, ty naprawdę nie rozumiesz... On wygrał tą grę, gdy ona jeszcze w ogóle się nie zaczęła - westchnęła, wycierając mokrą twarz w rękaw bluzki.
- Więc teraz chcesz się przed nim ukrywać? Uciekać całe życie? - Pokręcił głową, swym smutnym spojrzeniem, przepełnionym żalem głosem, toturując jej osobę.
Nie chciała. Mężczyzna trafił w najsłabszy punkt jej uporu, burząc go niczym dynamit i wlewając morze wątpliwości do jej serca. Jako mała dziewczynka marzyła o domu pełnym radości, cudownym mężu, który wracałby z pracy i składał swój gorący pocałunek na jej wargach. Potem szedłby do ich dzieci i bawiliby się wspólnie w promieniach zachodzącego słońca, nie muszą martwić się dosłownie niczym. Marzyła o życiu, które posiadał Cristiano; o mężczyźnie, którym był Cristiano. Jej los zdecydował jednak inaczej. Nie mogła żyć marzeniami, które, choć piękne, nigdy nie będą miały szans stać się światem rzeczywistym. Musiała myśleć o swoim dobrze, dbać o siebie. Była przecież zdania tylko na siebie. Nie mogła zaakceptować swojej obecności w życiu Portugalczyka, choć ukrycie tak jej pragnęła. Stąd jej decyzja, która, choć wydaje się być lekkomyślna, była w jej mniemaniu jedynym dobrym rozwiązaniem.
- Cristiano, wrócę tam. To moje miejsce i nie masz prawa mnie zatrzymywać. Jestem ci wdzięczna za wszystko, ale twoje życie to nie mój świat, przepraszam - obwieściła zdecydowanym tonem, który bolał niczym uderzenie pioruna. Otarła swe łzy i wstała z miejsca, zostawiając zaszokowanego piłkarza w salonie. Wolnym krokiem ruszyła w kierunku łazienki. Musiała wyglądać ładnie, inaczej dostałaby jeszcze mocniej od swojego szefa. I choć każdy krok budził w niej ogromny strach, wiedziała, że tak już być musi. Nie wiedziała jedynie czy kiedykolwiek uda się jej zapomnieć o swoim gadatliwym przyjacielu...
______________________
Hiszpania w domu, Portugalia w domu, Włochy także, Anglii brak, Urugwaj wygryzł się z zawodów... No cóż, tak oto powstały najlepsze MŚ od wielu lat! A tymczasem... serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam na nr 3. Jestem zadowolona tak średnio, ale poprawki nie dałyby zbyt wiele, więc... oby do następnego! Są wakacje, więc będzie tylko lepiej.
Pozdrawiam Was ja... i...